The Possession Experiment (2016)
W ramach projektu na zajęcia z teologii studenci Brandon i Clay postanawiają nakręcić dokument o egzorcyzmach. Do współpracy zapraszają młodą studentkę medycyny i wspólnie wyruszają do domu, gdzie przed dwudziestoma laty odbył się nieudany rytuał wypędzania demona z niejakiej Tracy. Nie poprzestają jednak na badaniu terenu i walorów historycznych. By dogłębnie zbadać temat Brandon postanawia dobrowolnie przywołać demona by ten zagnieździł się w jego ciele.
„The Possesion experiment” był pierwszym z horrorów jakie wyświetlano na halloweenowym maratonie grozy z kinach Helios. Jako że nie udało mi się tam stawić osobiście, jedynie rozdałam kilka wejściówek dla Was, postanowiłam, że tak czy siak muszę sprawdzić co tam było grane. Ten horror niebawem trafi do polskich kin w regularnym repertuarze więc jak się okazuje pisana mu była szeroka dystrybucja, co mocno mnie dziwi zważywszy na jego poziom.
Wiadomo, że na srebrny ekran trafiają nie tyle najlepsze filmy, co te najlepiej wypromowane. Komercyjne nosy dystrybutorów potrafią jednak odróżnić totalną szmirę od filmu, który może nie przedstawia wybitnych walorów artystycznych, ale prezentuje się na tyle poprawnie by zadowolić mniej wymagających niedzielnych widzów horrorów. W związku z tym doprawdy nie wiem co kierowało osobami, które postanowiły wypuścić ten film w świat głównym wejściem.
„Possesion experiment” można zarzucić nie tylko banalne i schematyczne podejście do tematu opętania – to akurat norma – ale też wykonanie, które świadczy o kompletnym braku pojęcia o technice robienia filmu.
Podejrzewam, że scenarzyści „Trudnych spraw” i podobnych tworów lepiej rozpisali by tę historię. Walić to, nawet obsada z „Trudnych spraw” potrafi na spontanie wypluć z siebie lepsze dialogi. Scena, w której następuje najważniejszy zwrot akcji – twist tak wydumany, że olaboga – czyli rozmowa Brandona z ojcem, to chyba najgorzej zagrana scena jaką miałam okazję zobaczyć w filmie od wielu wielu lat. Nie wiem nawet jak mam to opisać. Odjęło mi mowę. W czasie seansu z ty filmem stwierdziłam, że do tej pory nadużywałam stwierdzenia 'poziom poniżej wszelkiego poziomu’. W tym momencie ten film sięgnął dna.
O ile do aktorów z pierwszego planu potrafiłam się przyzwyczaić, no grają jak grają, ale towarzystwo drugoplanowe i trzecioplanowe trafiło tam chyba z ulicznej łapanki. Zgroza.
Nie wiem jakim budżetem dysponowali twórcy, ale nie starczyło na dobrego operatora, miałam wrażenie, że zapożyczyli człowieka z 'Podrywaczy’. Kąt kręcenia w sam raz do 'takich’ produkcji. Ujęcia kręcone klasycznie przeplatają się z konwencją found footage, ale te pierwsze zdecydowanie dominują. Nie wiem czy to dobrze, w przypadku tego filmu.
Mamy więc niezbyt ciekawą historię spisaną przez scenarzystę bez znajomości podstaw scenopisarstwa, aktorów, którzy mogli by co najwyżej zagrać siano w jasełkach, i kamerzystę, który przejechał przez cały film nie potrafiąc zrobić jednego dobrego zbliżenia. Nie wspomniałam jeszcze o efektach. Tak, były. Opętanie nie obejść się bez stosownej charakteryzacji i drobnych bajerów z komputera. Są stosowne do poziomu całego filmu.
Jestem bezlitosna, co? Dobrze, niech pomyślę, czy było tu coś dobrego? Hym… no może krótkie skrawki scen halucynacji Brandona. Były niezłe. Pewnie trafiły tam przypadkiem. Plus też za muzykę przy napisach końcowych – choć nie wiem, czy faktycznie była obiektywnie dobra, czy po prostu ciepło mi się kojarzyła z końcem męki.
Wiem, że są tacy, którym film się podobał na tyle by ocenić go powyżej średniej- bez kitu, chyba są niepoczytalni, ale nie sądzę by wśród większości z Was znaleźli się tacy osobnicy. Filmu nie polecam, polecić nie mogę, nie mam sumienia Was krzywdzić.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła:3
Klimat:3
Napięcie:3
Zabawa:2
Zaskoczenie:3
Walory techniczne:3
Aktorstwo:3
Oryginalność:3
To coś:2
26/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz