Happy Face killer/ Morderca z uśmiechniętą buźką (2014)
W 1995 policji udało się ująć kolejnego seryjnego zabójce kobiet. Sprawcą kilku mordów okazał się kierowca ciężarówki, Keith Jasperson. Jego znakiem rozpoznawczym był cyniczny uśmieszek który rysował krwią na ciałach ofiar. Jego historia zainspirowała twórców filmu telewizyjnego „Happy Face Killer”.
Jest to film ukazujący wręcz podręcznikową historię seryjnego mordercy. Niczym Was ona nie zaskoczy, a sam antagonista ginie w tłumie podobnych do siebie. Poznajemy go z chwilą, gdy zmęczona zdradami żona zabiera dwójkę ich wspólnych dzieci i wyprowadza się do matki. Keith bardzo źle to znosi, na tyle źle, że szuka rozładowania napięcia w napaściach seksualnych. Sam gwałt mu nie wystarcza musi jeszcze zabić, a gdy zabije musi się tym w pewien sposób pochwalić. Swoje zadowolenie z dokonanego czynu odzwierciedla z za pomocą rysunku uśmiechniętej buźki, którą rysuje na ciele pierwszej ofiary. A później kolejnej, i kolejnej… Rozentuzjazmowany Keith nagrywa swoje przemyślenia na temat swoich 'dokonań’ na taśmie video, a gdy niefortunnie o jego pierwsza zbrodnie posadzony zostaje ktoś inny ten w poczuciu niedocenienia smaruje do policji list manifestując, że to on jest mordercą, on i tylko on.
Gdyby nie fakt, że 'morderca z uśmiechniętą buźką’ istniał naprawdę i faktycznie robił to co robił posądziłabym twórców obrazu o brak pomysłu na postać seryjnego mordercy. Uśmiechnięta buźka, serio? Ależ trzeba być zdziecinniałym debilem.
Niestety, a może stety seryjni zabójcy często są skrajnie żałosnymi egzemplarzami i wcale nie mają żadnego przesłania dla świata a u podnóża ich dewiacji stoją takie cechy jak niedojrzałość, poczucie niespełnienia, chęć zwrócenia na siebie uwagi. Twórcy filmów robią z nich postaci często niezwykle fascynujące, ale proza życia pokazuje co innego.
Tak było w przypadku Keitha. Sfrustrowany facet w średnim wieku, który wyrastał w przemocowym domu, a jedynym promykiem rozświetlającym cienie parszywego dzieciństwa były chwile ekscytacji jakich doświadczył zabijając zwierzęta. Jego marzeniem było dostanie się do policji konnej, ale niestety marzenie pozostało w sferze marzeń. Jego niedojrzałe podejście do życia sprawiło, że żonka od niego odeszła zabierając dzieci co tylko pogłębiło jego niechęć do kobiet, których i tak nigdy nie darzył szczególnym szacunkiem. I tu zaczyna się zabawa.
Keith zabija pierwszą ofiarę i jest bardzo z tego zadowolony. Porzuca ją jak zużytą zabawkę nie angażując się szczególnie w ukrywanie zwłok przez co trafia do grona tych mniej interesujących 'morderców niezorganizowanych’. Kiedy widzi w gazecie artykuł opisujący jego czyn ekscytacja wzrasta, wreszcie czuje się doceniony, a tu pach… jakaś desperatka kieruje podejrzenia na kogoś innego, przez co nasz niegrzeczny chłopczyk czuje się pominięty. Zabija ponownie dbając o to by podtrzymać zainteresowanie mediów. W końcu ktoś zaczyna się nim interesować, ale chyba nie takiego zainteresowania oczekiwał….
Nie polubiłam Keitha i jego historia mnie nie porwała. Może przez na wskroś prosty sposób jej opowiadania na jaki postawili twórcy filmu, a może po prostu w bydlaku nie było nic interesującego, nad czym warto by się zastanowić?
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła:6
Klimat:6
Napięcie:6
Zabawa:6
Zaskoczenie:4
Walory techniczne:7
Aktorstwo:7
Oryginalność: 4
To coś:5
53/100
W skali brutalności:1/10
Co do „Happy Face Killer” nie wypowiem się, bo nie oglądałam, aczkolwiek po Twojej recenzji mam mieszane uczucia. Zawsze horrory około pięćdziesiątki są średnie. Ale mniejsza z tym.
Twój blog śledzę od dawna, bo jest niewiarygodnie przydatny dla pożeracza filmów grozy (nie z wyboru – z przypadku, od 7 roku życia), nigdy nienasyconego i wciąż przekopującego żyzną glebę internetu w poszukiwaniu trufli – perełek takich jak „Klucz do koszmaru”, absolutnie doskonałych pod każdym względem. Zresztą dobrze o tym wiesz.
Tylko popatrz, z jaką łatwością udaje mi się zbaczać z tematu…
Wracając do wątku głównego z nadzieją na nieodpłynięcie od niego zbyt daleko, chcę powiedzieć, że bardzo Cię szanuje. Naprawdę. Twój czas poświęcony na pisanie tych wszystkich znakomitych recenzji i Twój niesłomiany zapał do tej pracy, niezmordowanie, nieznudzenie. Jesteś naprawdę dobra w tym co robisz i nie przestawaj. Wiem doskonale jak to wygląda – jakiś ktoś gdzieś skądś mówi ci pusty komplement.
Nie umiem ich uwiarygadniać; siła przekonywania przez internat trochę szwankuje, ale jeśli przez moje słowa takiej artystce jak Ty zrobi się chociaż trochę cieplej na serduchu (w końcu Walentynki) będę nad wyraz zadowolona.
Na koniec dodam jeszcze, że chciałabym kiedyś chociaż liznąć Twojego poziomu.
PS. Twoja prostolinijność w niektórych momentach i wpleciony humor są naprawdę naturalne i niewymuszone – to się chwali. I niezbędne, jeśli chodzi o Ciebie c;
Jestem kiepska w przyjmowaniu komplementów, więc powiem krótko: dzięki, miło;)