Dracula 2000 (2000)
Niech nikogo nie zmyli nazwisko reżysera, Patricka Lussiera, bo oto mamy montażystę w służbie Wesa Cravena. który jest producentem „Draculi 2000”. Zabawne. Obok mamy scenarzystę, Joela Soissona, który jest współproducentem dzieła. Tak oto czytając informacje o filmie nasunęła mi się wizja, zdolnego faceta – wypada spojrzeć co jeszcze „montował”- wciśniętego pomiędzy dwóch gostków, którzy wykładają kasę. Śmiem mniemać, że nie wiele miał do powiedzenia, dlatego pisząc o filmie wszelkie pochwały i kopniaki będę kierować do producentów filmu.
Wes, mający zamiłowanie do odgrzebywania starych tematów porwał się na kontynuowanie historii najsłynniejszego wampira. Z jakim skutkiem? O tym za moment.
Oto mamy nowe stulecie. Jest rok 2000. Do pilnie strzeżonego sejfu Van Helsinga włamuje się kilku rządnych kasy złodziejaszków – uśmiechnęłam się tu na widok dr. Erika Formana – zamiast skarbów znajdują srebrną trumnę, a w niej wyschnięte, oblepione pijawkami zwłoki – nie wiem czy to dobre określenie- Draculi. Hrabia szybko przechodzi do rzeczy – pokrótce mówiąc.
Czego może szukać stary wampir w nowym świecie? Oczywiście ukochanej.
Nie można odmówić Wesowi i Joelowi odważnych i nowatorskich pomysłów. Chociażby postać Van Helsinga, skąd on się tu wziął po tylu latach? Potomek? Ależ skąd! SPOILER: Van Helsing wysysał za pomocą pijawek krew Draculi i ją popijał by być nieśmiertelny jak on i strzec jego truchła by ten nigdy nie powrócił do swojej działalności. KONIEC SPOILERA.
Sprawa pochodzenia Draculi – to była dopiero niespodzianka! Co za chytry pomysł, ale czy wykorzystany w odpowiedni sposób? No, nie bardzo, nie bardzo.
Pomimo tej całej pomysłowości, tej burzy mózgów, które wyprojektowały tak zacne rozwiązania scenariusz niemal od początku do końca tkwi na mieliźnie i nic nie jest w stanie rozbujać tej historii. Kilka klawych chwytów nie zamydliło i oczu i widziałam przede wszystkim banał i tandetę w wykonaniu bardzo słabych aktorów. O ile postać Draculi miała jeszcze potencjał to nie został on zupełnie wykorzystany. Scenarzysta nie dał mu szansy.
Ukochana Draculi, Mery w tej roli znowu jakaś przeciętnie urodziwa i totalnie drewniana aktorka swoją ekspresją świetnie zgrała się z marnym scenariuszem. Dialogi w filmie to jakaś kpina, po prostu kpina. Dobrze, że chociaż muzyka była dobra. Ścieżka dźwiękowa z filmu zawiera wiele smacznych kasków dla fanów mocniejszych brzmień.
Warto wiedzieć, że historia ta znalazła zwolenników, bo powstały jeszcze dwie części przygód Draculi we współczesnym świecie, tych samych twórców.
Nie polecę tego filmu nikomu. Chyba, że ktoś ma ochotę na ponad półtorej godzinną przeprawę przez opowieść w tonie bliskim „Zmierzchowi”.
Moja ocena:
Straszność:5
Fabuła:4
Klimat:3
Zabawa:2
Dialogi:1
Zdjęcia:7
Aktorstwo:4
Oryginalność:5
To coś:2
Zaskoczenie:7
40/100
Gość: , *.centertel.pl napisał
ta…ogladalem kiedys,dawno temu,faktycznie bez rewelki. Amerykanska tandeta