Demon Eye (2019)
Młoda fotograf, Sadie przyjeżdża ze Stanów do Walii. Wprowadza się do odziedziczonego po ojcu domu i podejmuje pracę w lokalnej gazecie, w której przed śmiercią pracował jej tata. Jej pierwsze zlecenie dotyczy miejscowej legendy o demonicznej postaci 'płonącej kobiety’. Sadie do spółki z dziennikarzem Dan’em zagłębia się w sprawę jednak nikt poza nią samą zdaje się nie wierzyć w autentyczność klątwy spalonej czarownicy.
Zdarzyło Wam się obejrzeć film, który był totalnym paździerzem, a mimo to w czasie seansu bawiliście się doskonale? Taki paradoks spotkał mnie w przypadku „Demon eye”. Film spokojnie można nazwać gniotem. Wszystko się tu nie udało, a amatorskość przedsięwzięcia bije po oczach bez litości, a mimo tego obejrzałam go do końca i rżałam z uciechy. Może mi już padło na głowę z powodu tej posranej sytuacji na świecie?
Fabułą filmu skupia się na wyjątkowo drażniącej postaci Sadie. Dziewczę to, zakompleksione niemożebnie, za to obdarzone tupetem za punkt honoru stawia sobie zrażenie do siebie całego otoczenia. Jej zachowania są tak przejaskrawione, że ten efekt można było osiągnąć tylko dzięki połączeniu wyjątkowo słabego warsztatu aktorskiego i kompletnego braku reżyserskiego przewodnictwa nad bohaterką. Podobnie spawa wygląda z resztą filmowych postaci, więc można tylko pozazdrościć odtwórcy roli taty-samobójcy, że zszedł ze sceny tak szybko.
Historia, jednoznacznie nacechowana paranormalnie opiera się na dobrze znanym schemacie powstałym z połączenia wątku tragicznej historii z przeszłości- spalenie kobiety na stosie – z współcześnie pojmowanym motywem klątwy.
Jak nie trudno się domyślić w sprawę naszyjnika zwanego demonicznym okiem niefortunnie wplątał się ojciec Sadie. Córka przejmując po nim schedę pcha się w objęcia przekleństwa z swadą i animuszem. Pojawia się bardzo przaśnie wyrysowany wątek jej problemów osobistych, które czynią ją łatwym celem dla całego szeregu nadnaturalnych oddziaływań.
Te bezapelacyjnie stały się przyczyną mojej uciechy w czasie seansu. Po taniości zmajstrowane zdjęcia i efekty, które mimo rażących braków w budżecie starano się przeforsować tworzą całość, na którą można patrzeć z podziwem. Z podziwem, że reżyser nie spalił się ze wstydu razem ze swoją czarownicą. Dialogi poziom level 'Durne sprawy’ i kompletna olewka związków przyczynowo skutkowych. Weźmy scenę w domu Sadie, kiedy to Dan został u niej na noc.
Młodzi bohaterzy zgodnie stwierdzają, że z ich wspólnej pracy nad artykułem nic nie będzie, bo wysiadł prąd. Czym prędzej udają się więc do sypialni, gdzie tadam, palą się lampki. Cudów i dziwów, kompletnie zignorowanych zarówno na poziomie scenariusza jak i z chwilą jego realizacji na planie, których nikt nie wyłapał jest więcej i znowu mamy się z czego pośmiać.
Nie uświadczycie tu kina, które dobija do choćby średniego poziomu. „Demon eye” może za to robić za film modelowy pt. jak nie kręcić filmów grozy.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła:3
Klimat:3
Napięcie:3
Zabawa:7
Zaskoczenie:2
Walory techniczne:3
Aktorstwo:2
Oryginalność:3
To coś:1
28/100
W sakli brutalności: 1/10
Pytanie do autorki czemu ostatnio pani recenzję pokrywają się z filmweb
Ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć ;D Nie wiem, czy ostatnio moje oceny się pokrywają, czy zawsze się pokrywały w niektórych przypadkach. FW nie jest dla mnie wyrocznią i nie analizuję opinii innych widzów.