Lilja 4-ever (2002)
Planowałam napisać dziś o „Czerwonej Róży”, którą męczyłam wczoraj na dwie raty w ramach bożociałowego umartwienia, ale „Lilja 4-ever” zbyt długo chodzi mi po głowie i w końcu muszę się z Wami 'nią’ podzielić.
Zacznę od tego, że nie jest to horror. Nie jest to thriller. Nie jest to kryminał, ani Sci-fi. Całkowicie odbiega o tematyki bloga, ale napiszę o niej w ramach 'odskoczni’ od tematu tak jak to było w przypadku „Niebiańskich stworzeń” i „Księgi Diny„.
Fabuła filmu to historia szesnastoletniej Lilji, która mieszka na ponurych blokowiskach w Estonii.
Opowieść rozpoczyna się optymistycznym akcentem, bo oto Lilja wraz z mamą i jej nowym narzeczonym ma przeprowadzić się do Ameryki. Jej serce płonie z radości, do chwili, gdy matka serwuje jej kubeł zimnej wody oświadczając, że na razie wyjedzie bez niej. Oczywiście zarzeka się, że to tylko tymczasowe, będzie wysyłać pieniądze, a wkrótce także wymarzony bilet do Stanów. Widz wie, że to nie prawda.
Dalsze losy nastolatki to upadek i klęska. Głód, chłód, samotność. Lilja jest twarda, nadal marzy o przeprowadzce do lepszego miejsca, o miłości i opiece. Pewien rycerz w lśniącej zbroi ma jej to zapewnić. Choć wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią jej, że to wszytko ułuda, Lilja goni za swoim marzeniem i w efekcie ląduje na dnie piekła.
Lukas Moodyson to szwedzki reżyser, z którego twórczością zapoznałam się, ho ho, dawno, przy okazji seansu z „Fucking Amal”. Obydwa jego filmy dzieją się w świecie młodych ludzki, ich bohaterzy marzą o lepszym życiu, o wolności. O ile „Fucking Amal” nie jest jakimś hardkorem to „Lilja 4ever” miażdży.
Z każdą kolejną sceną w tym filmie, z każdym kolejnym wydarzeniem w życiu bohaterki widz opada coraz niżej i niżej. Spadek nastroju jest tu gwarantowany. To film niesamowicie dramatyczny, drastyczny, mocny. Ma bardzo niewesołe przesłanie, ale już sama obserwacja ponurych kadrów może przygnębić. Obraz świata przedstawionego jest bezlitosny. Zastanawiałam się, jak można mieć tak w życiu przesrane? Jak jednego człowieka w tak krótkim czasie może spotkać tyle złego? Jak jedna biedna dusz może znieść tak wiele?
Lilja, fantastycznie wykreowana przez Oksanę Akinshinę, to dziecko pełne nadziei. (Zdolności aktorskie młodej Rosjanki to jakiś fenomen, zwłaszcza, że reżyser nie miał nawet jak się z nią dogadać, bo dziewczyna ani po szwedzku, ani po angielsku…)Matka łamie jej serce w momencie, gdy zostawia ją jako zbędny balas w drodze do lepszego świata. Scena pożegnania jest uh… wprowadza w bardzo określony stan ducha. Na pewno jest to wściekłość, jak ta baba tak mogła? Na pewno jest to współczucie. Tylko ktoś z deficytem empatii nie użali się nad tym dzieckiem.
Dalej następuje seria kolejnych dramatycznych wydarzeń, bo nie minie wiele czasu nim Lilja będzie zmuszona sprzedawać dupę na ulicy by mieć co jeść.
Dziewczyna pociesza się w gronie znajomych, równie przegranych jak ona. Szczególną uwagę zwraca tu czternastoletni Vołodia.
Lilja uśmiecha się przez łzy, czasem musi wspomóc się klejem, żeby poczuć się lepiej. Cały czas ma nadzieję. Jest zdeterminowana. Wtedy niczym diabeł z pudełka wyskakuje słodki Andriej. Oferuje Lilji to, o czym marzy, pieniądze i opiekę, uczciwą pracę w bogatym kraju.
Czy Lilja wyjedzie w środku zimy zbierać warzywa w Szwecji? Oczywiście. Jej naiwność w pewnym momencie zaczęła budzić we mnie wkurwienie, ale z drugiej strony, nie mając nic nie możesz już nic stracić. I przez dłuższy czas tak jest. Lilja jest dzielna, każdej nocy zalicza ją tabun facetów, za co zostaje wynagradzana zestawem happy meal z McDonaldsa i na powrót wrzucana do mieszkania, do którego klucz ma tylko jej sutener. A gdzie podział się Andriej? Pewnie dalej poluje w smutnych blokowiskach Estoni na koleją naiwną.
Lilja nie chce się poddać. Gdy jest sama odwiedza ją duch jej przyjaciela Vołodii, który tuż po jej wyjeździe popełnił samobójstwo.
Walczy, ale jak długo można?
Szwedzki reżyser jest bezlitosny, ciśnie przed widza obrazy, które mogą wpędzić w depresje.
Język jego filmu jest równie przygnębiający jak jego treść. Obraz jest szary, do tego muzyka Rammstein podkręcająca wszystkie wrażenia swoją intensywnością. „Mein Hertz brennt” już zawsze będzie mi się kojarzyć z Lilją biegnącą wiaduktem.
To jak Lukas drwi ze swojej bohaterki i jej nadziei za pomocą drobnych rekwizytów, jak zestaw z amerykańskiej jadłodajni wprawiło mnie w przekonanie, że jest istnym skurczybykiem. „Masz tu swój amerykański sen”.
Obrazek z aniołem przeprowadzającym dziecko po niepewnej jakości moście, który Lilja pakuje ze sobą za każdym razem gdy jej „serce płonie” z nadziei na lepsze jutro, też w pewnym momencie zdaje się być kolejnym złym znakiem. Dokładnie w momencie gdy Lilja wbiega na swoją niepewną kładkę, wiadukt w obcym kraju.
Jeśli macie możliwość, to obejrzyjcie. Gwarantuję, że długo nie będziecie mieć porównywalnego doła jak po seansie z nim:)
Wyniki konkursu opublikuję wieczorem, tak koło 19.00, więc jeszcze do 18.00 macie czas żeby nadsyłać odpowiedzi.
Dodaj komentarz