Chata na krańcu świata – Paul Tremblay
Erick, Andrew i ich adopcyjna córka, Wen, spędzają czas w domu nad jeziorem gdzieś na odludziu New Hampshire. Mężczyźni oddają się lekturze, a siedmioletnia Wen łapie koniki polne na pobliskiej łące.
Zabawę dziewczynki przerywa pojawienie się nieznajomego. Młody mężczyzna przedstawiający się jako Leonard jest pierwszym z czwórki intruzów, którzy zawitają do chaty na krańcu świata. Ich celem jest zapobiegnięcie apokalipsie, a jedyną drogą ku temu jest zmuszenie Andrew, Ericka i Wen do złożenia dobrowolnej ofiary z jednego z członków rodziny.
Nazwisko amerykańskiego autora przewinęło się już na polskim rynku wydawniczym za sprawą powieści „Głowa pełna duchów”. Paul Trembley to nie tylko autor ale i redaktor powieści z gatunku grozy, sci-fi i 'pochodnych’. Na co dzień jest nauczycielem matematyki wykształconym w Providence. W przeszłości pracował w fabryce w Salem i gdy zobaczyłam w jego biografii wzmianki o tych dwóch miastach od razu pomyślałam, że chyba nie pojawił się tam przypadkiem. Sam jako przedstawiciel umysłów ścisłych z pewności też nie wierzy w przypadki. W swojej twórczości postawił na grozę i rozbił stawkę.
Być może już wkrótce będziemy mieli okazję obejrzeć ekranizacje obydwu tytułów, bo przedstawiciele przemysłu filmowego wykupili prawa zarówno do „Głowy pełnej duchów” jak i do „Chaty na krańcu świata”.
Druga z powieści ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Vesper to też każdy kto sięgnie po książkę będzie mógł się cieszyć oprawą graficzną na typowo Vesperowskim poziomie.
O ile „Głowę pełną duchów” jakoś pominęłam, to tytuł „Chata na krańcu świata” od razu przykuł moją uwagę. Niby niepozorny, ale biorąc pod uwagę podwójne odniesienie: kraniec świata rozumiany jako miejsce odległe i odludne oraz kraniec świata w rozumieniu apokaliptycznym – robi się ciekawiej.
Podwójnych znaczeń, symboli znajdziecie w powieści od groma. Co więcej wszystko to, zawiera się w fabule, która jest tak minimalistyczna i oszczędna w wątki, jak to tylko możliwe.
Miejscem akcji jest tytułowa chata. W wyobraźni czytelnika może to być skromny domek letniskowy w rustykalnym stylu. Przy domu rozciąga się łąka i piaszczysta droga, którą wkrótce przybędzie czterech 'jeźdźców apokalipsy’.
Siedmioletnia dziewczynka z pomocą tajemniczego nieznajomego łapie siedem koników polnych. Zamyka je w słoiku by poddać je obserwacji. Wkrótce wzorem owych koników siedmioro osób w podobnej do szklanego słoja izolacji będzie toczyć walkę o przetrwanie. Mają niewiele czasu, podobnie jak koniki polne porzucone w słoiku na słońcu.
Czworo ludzi wdziera się do domu Ericka, Andrew i Wen. Nie są brutalami, chcą jedynie porozmawiać, mimo tego przypuszczona na rodzinę inwazja nie przebiega całkowicie pokojowo. Czterech intruzów chce zmusić ojców Wen by Ci dali wiarę, że intruzi intruzami nie są. Są wysłannikami mającymi uratować świat przed zagładą. Na dowód swojej teorii mają tylko niejasne opowieści o swoich wizjach i telewizyjne wiadomości, które mają stanowić dowód na to, że koniec świata już się rozpoczął. Czego chcą od mieszkańców chaty? Chcą by Ci postępując zgodnie z wytycznymi intruzów podjęli decyzję, która ocali świat. Jak trzyosobowa rodzina w domu w New Hampshire może powstrzymać tsunami na drugim końcu Stanów, albo epidemie rozszerzającą się od Hongkongu na wszystkie kontynenty?
Opowieść Leonarda, Sabriny, Adrianne i Redmond’a jest tak absurdalna, że naprawdę trzeba się postarać by zyskała choćby najmniejszy stopień prawdopodobieństwa. I Tremblay się o to postarał.
Na kartach powieści, pośród ożywionych dyskusji świadkujemy temu, jak szala niewiarygodności i wiary przechyla się to na jedną, to na drugą stronę. Im większy poziom absurdu tym większy mętlik w głowie.
Sposób w jaki autor przedstawia punkt widzenia każdej z postaci sprawia, że każdorazowo możemy zmieniać front i poddawać rozwadze ich słowa.
Czym tak naprawdę jest koniec świata? Czy ocalenie ludzkości ukoi ból po stracie kogoś kogo kocha się z całych sił? Czy naprawdę potrzeba żeby niebo upadło na ziemie by nasz świat się skończył? Czy tak naprawdę możemy zdecydować o czymkolwiek z położenia zamkniętego słoika? Brak decyzji też jest decyzją, a koniec jest końcem nie zależnie od skali.
Powieść bazuje na dialogach, więc czytelnik nie przyzwyczajony do takiej formy może odczuć zmęczenie. Nie znajdziecie tu opisów, ani gawędziarskich wstawek przemycających wątki poboczne. Nie dostaniemy chwili wytchnienia, zamiast tego jesteśmy bombardowani wciąż powtarzanym apokaliptycznym przesłaniem. Czas nagli, a nasze 'koniki polne’ są w coraz gorszym położeniu. Jeśli coś ma się tu wydarzyć, po prostu się dzieje. Nie ma wstępu, ostrzeżenia, jest tylko wynik dynamicznej interakcji.
Jak to się skończy? Czy autor pozwoli zajrzeć czytelnikowi do słoika by sprawdził czy koniki polne przeżyły? Nie moi drodzy. Zero-jedynkowe pojmowanie tego co ostateczne nie znajdzie tu zastosowania. Świat może się skończyć, a my w swoich słoikach nie będziemy mieli o tym pojęcia.
Moja ocena: 8/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Vesper
Dodaj komentarz