Hagazussa (2017)
Akcja filmu toczy się w XV wieku w małej wiosce w Austriackich Alpach. Gdzieś na jej obrzeżach, wysoko w górach, głęboko w lesie, żyje mała Alburn ze swoją matką. W końcu kobieta zapada na dziwną chorobę i umiera. Alburn zostaje sama.
Nie wiemy jak wyglądało jej dzieciństwo bez matki. Ponownie widzimy ją jako dorosłą kobietę z maleńkim dzieckiem wiodącą ten sam żywot co jej zmarła matka. Pewnego dnia Alburn przynosi do swojej chaty czaszkę, czaszkę swojej matki. Od tej chwili zaczynają ją nachodzić niepokojące myśli i wizje. Alburn zaczyna wierzyć w to co mówią o niej okoliczni wieśniacy, jest wiedźmą.
„Hagazussa”, czyli „Klątwa czarownicy”, czy też „Pogańska klątwa” to koprodukcja Austrii i Niemiec reklamowana jako europejska odpowiedź na święcącą sukcesy „Czarownicę: Bajkę ludową z Nowej Anglii”.
Jeśli spojrzeć na fabułę obydwu filmów, przyjrzeć się sposobom prowadzenia filmowej narracji, umiłowaniu do symboli, metafor i oparcie całego pomysłu na ludowych wierzeniach związanych z czarownicami to porównanie wcale nie jest głupie, ani naciągane.
Wątpliwe jednak jest by to Europejczycy papugowali Amerykanów, a nie na odwrót. Już nie chodzi mi nawet o Hollywoodzką mentalność, która każe fabryce snów wpompowywać bajońskie sumy w ulepszanie cudzych pomysłów. O ile wiem, to prace nad „Hagazussa” rozpoczęły się przed produkcją „The Witch”. Bardziej więc prawdopodobne wydaje mi się, że do twórców tego drugiego dotarły słuchy o tym, że jakiś Austriak bez grosza przy duszy podłapał fajny temat i coś tam sobie próbuje klecić.
Najpewniej jednak obydwa filmy powstały zupełnie niezależnie i być może tylko obecnie panująca wśród filmowców moda na zainteresowanie gusłami, która mnie zresztą cieszy, sprawiła, że oto powstały dwa tak podobne i dobre filmy.
Ciężko mi jest opowiedzieć się po którejś ze stron. Powiedzieć, wolę ten, czy ten. Oba szalenie mi się podobały. Myślę, też że większość fanów „Czarownicy” równie dobrze odbierze „Hagazussa”. Co prawda ten drugi, jest jeszcze mniej mainstreamowy, jeszcze bardziej posępny w wymowie, jeszcze trudniejszy w jednoznacznej interpretacji. O ile w „Czarownicy” było mało kwestii mówiony, o tyle w „Hagazussie” nie ma ich prawie wcale. Tę historię opowiadają obrazy, ale jakie obrazy! Jak opowiadają!
Tych, których udało mi się kiedyś przekonać do seansu z „Sennenthutschi„, którego akcja również rozgrywała się w pięknych alpejskich okolicznościach przyrody i który również poruszał wątek wierzeń w czarownice, chyba już nie muszę szczególnie nakłaniać do zapoznania się z „Hagazussą” 😉
Filmowe zdjęcia powalają. Są mroczne, posępne, nastrojowe i piękne. Budują klimat filmu, budują całą historię, w której jak wspomniałam pada niewiele słów.
Fabuła skupia się na postaci naszej bohaterki, Alburn, która poznajemy jako małą dziewczynkę czule opiekującą się chorą mamą.Obie żyją w izolacji, skazane na nią przez lokalną społeczność, dla których samotna matka stanowi idealna kandydatkę na czarownicę.
Podobne piętno spada na Alburn kiedy dorasta. Kobieta bez wątpienia jest dziwna, szczególnie osobliwie prezentuje się jej zażyłość z wiejskim inwentarzem. Tu czytelne wydaje się nawiązanie do konszachtów czarownic z diabłem przychodzącym pod postacią kozła.
Jeśli chodzi o sceny nastawione na budowanie nastroju grozy, to jest ich tu cała masa, ale nie z rodzaju tych 'skocznych’, chodzi raczej o powolne przejazdy kamerą po twarzach i miejscach, które same w sobie budzą niepokój. Oczywiście największą uwagę przykuwa rozgrywka finałowa, która jednak nie przyniesie odpowiedzi, na które mogliście liczyć, czy Alburn jest czarownicą czy odwaliło jej z samotności?
Film oczywiście polecam.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:7
Klimat:10
Napięcie:7
Zabawa:7
Zaskoczenie:6
Walory techniczne:9
Aktorstwo:8
Oryginalność:7
To coś:9
74/100
W skali brutalności:2/10
Jak udało ci się dotrzeć do „Hagazussy”? Czy może byłaś w kinie? Bo osobiście, szukam, szukam i nigdzie nie jest dostępna. A po „Sennentuntschi” bardzo mnie ten obraz ciekawi.
Bardzo dziękuję. Właśnie się zabieram do oglądania.