Wyspa Skazańców – Dennis Lehane
Ameryka lata ’50. Na skalistej wyspie w Zatoce Bostońskiej mieści się gmach szpitala psychiatrycznego dla obłąkanych przestępców. Typów skrajnie niebezpiecznych, wykluczonych społecznie na amen. Pilnie strzeżeni są poddawani próbom leczenia, albo przynajmniej zniwelowania zachowań agresywnych.Pewnego dnia jeden z takich ptaszków ucieka z klatki.
Wtedy w placówce dr. Cawleya zjawia się dwóch agentów federalnych, Ted i Chuck. Obydwaj podejrzliwie patrzą na zniknięcie pacjentki z zamkniętego na dziesięć spustów pokoju, a tym bardziej wymknięcia się po za budynek. Uciekająca pacjentka zostawia mu wskazówkę w postaci zaszyfrowanej notki, zaś inna z osadzonych przestrzega przed tym miejscem polecając ucieczkę.
Ted zauważa coś jeszcze. Ogarnięty obsesją z czasów wojny, gdy jako żołnierz uczestniczył w wyzwalaniu jednego z Obozów koncentracyjnych podejrzliwie zerka na funkcjonowanie szpitala. Jest przekonany, że lekarzem wzorem nazistów dopuszczają się nielegalnych zabiegów na chorych, chce zdemaskować zarządców placówki. Nie zamierza odpuścić. Musi się dowiedzieć kim jest pacjent z notki zaginionej pacjentki i co go spotkało.
Ostatnio to Dennis Lehane spędza mi sen z powiek swoimi powieściami. Mimo iż podobnie jak w przypadku „Rzeki Tajemnic„, fabuła „Wyspy skazańców” jest mi znana dzięki ekranizacji postanowiłam sięgnąć po tą powieść.
Dennis nie jest łatwym pisarzem, jego powieści mimo swoich komercyjnych sukcesów nie mogą się znaleźć w gronie tych uniwersalnych i przyjemnych. Jego styl jest zawsze surowy a treść powieści zakorzenia się w głowi na długo. Powiem szczerze, facet mnie dołuje, ale jak na masochistkę przystało lubię się w tym dole zagrzebywać.
Większość z Was pewnie zna film Martina Scorsese, „Wyspa tajemnic” z Leonardo Di Caprio w roli Teda i moje apele o to by przeczytać książkę nim obejrzycie film są spóźnione. No cóż. Zaraz po lekturze książki odświeżyłam sobie film. Gdy przeczytałam już ostanie powieściowe zdanie wiedziałam, że czegoś tu brakuje.
Jeśli znacie treść filmu, a co za tym idzie ostatni dialog pomiędzy Tedem, a Chuckiem na schodach szpitala wiecie, że finał ekranizacji jest wielkim znakiem zapytania. Ale nie w książce!
To był dla mnie szok, bo jedno zdanie które w filmie wypowiada Di Caprio całkowicie zmienia znaczenie całej historii. Chyba nie mam innego wyjścia jak użycie spoilera.
SPOILER: W ostatniej filmowej scenie Ted/Andrew rzecze do Chucka, czyli w rzeczywistości swojego lekarza, nie partnera z FBI, że muszą uciekać z wyspy, że coś tu się dzieje, ale oni dadzą sobie z tym radę. Co znaczy, że czterodniowa terapia w czasie, której Tedowi/Andrew’owi pozwolono wierzyć, że przybył na wyspę służbowo nie powiodła się. Chuck ze spokojem odpowiada mu że 'owszem, uda im się, że są za sprytni’, co można interpretować jako stwierdzenie, że system urojeń pacjenta jest nie do pokonania. Wtedy Ted/Andrew mówi: Nie wiem czy lepiej żyć jako potwór czy umrzeć jako uczciwy człowiek i to w mojej ocenie był sygnał ku temu, że terapia się powiodła, a Ted/Andrew dobrowolnie poddaje się lobotomii, bo woli ’umrzeć niż żyć jako potwór’, woli odciąć się od świadomości niż być świadomym swojej potworności.
A w książce Ted/ Andrew nigdy nie wypowiada tych słów. Terapia nie powiodła się.
Jak dla mnie to bardzo dużo zmiana, choć to tylko jedno zdanie. KONIEC SPOILERA
Które zakończenie wolę? To zamknięte- książkowe, czy otwarte- filmowe? Z całym szacunkiem dla całej powieści Lehane, myślę, że Scorsese zrobił to lepiej.
Wracając do pozostałej części powieści, mogę stwierdzić, że film jest jej niemal idealnym odwzorowaniem. Reżyser podszedł z dokładnością do twórczości Dennisa. Jednak jak to najczęściej bywa w sytuacji gdy porównuje się film z książką rezultat jest taki, że nie da się ukryć, że dzięki książce lepiej poznajemy bohaterów. Historia Ted’a, szczególnie czas spędzony z żoną ma tu znacznie klarowniejszy obraz. Poświecono też więcej uwagi jego młodości, czasów wojny, lat pogrążania się z alkoholizmie. Co tu dużo mówić, książka to jednak książka.
Moja ocena: 8+/10
Dodaj komentarz