Escape room (2017)
Czwórka młodych amerykanów w tym sieciowy 'znawca’ tematyki grozy, postanawia odwiedzić jeden z Escape Room’ów w Los Angeles, którego właściciel, Brice desperacko walczy o klientów. Nie widzą oni, że jeden z ostatnich nabytków właściciela mocno skomplikuje prostą rozrywkę, a wydostanie się z Escape Room’u w komplecie okaże się niemożliwe.
Z miejsca ogłaszam, że nie jest to ten sam film, który niedawno straszył w kinach. Jest to produkcja z tego samego roku, pod tym samym tytułem, wygrzebana z czeluści internetów. Jego twórcą jest Peter Dukes, znany tyle o ile głównie z horrorów krótkometrażowych.
Zasiadając do seansu byłam przekonana, że będę mieć do czynienia ze wspomnianą produkcją kinową, a tu taki mały zonk. Szczęśliwie uprzedzona o raczej niskich lotach kinowego „Escape Room’u” nie byłam szczególnie rozczarowana poziomem oglądanej produkcji niezależnie od jej pochodzenia. Tak czy siak była nastawiona na gniot i gniot dostałam. Szkoda tylko, że powstały aż dwa, co znaczy, że jeszcze jeden przede mną.
Fabuła tegoż tworu skupia się na popularnej rozrywce jaką stanowią 'pokoje ucieczki’. Jeśli ktoś z Was odwiedził takowy wie o czym mowa, tym którzy się w to nie bawili spieszę z wyjaśnieniem. W zabawie pod tytułem Escape Room chodzi o wydostanie się z określonego pomieszczenia, lub grupy pomieszczeń w jak najkrótszym czasie, dzięki rozwiązaniu serii zagadek i podążaniu za ukrytymi wskazówkami. Co ciekawsze Escape Roomy oferują jeszcze dodatkowe atrakcje mające podkręcić wrażenia.
Bohaterzy filmu wkraczają do takiego właśnie przybytku. Zarówno ich charakterystyka jak i aktorstwo drze za łeb z żałości. Mamy tu bowiem dwie pary: puszczalską brunetkę której partneruje przemądrzały recenzent oraz anielską blondynkę, której towarzyszy opiekuńczy acz pierdołowaty ukochany. Nikt z tej ekipy nie wykazał się jakimikolwiek zdolnościami aktorskimi, z drugiej jednak strony warto podkreślić, że scenariusz nie przewidział niczego w czym mogliby się wykazać.
Fabuła nie została szczególnie przemyślana. Ot mamy zdesperowanego przedsiębiorcę, Brice’a, który napala się na przywrócenie świetności swemu biznesowi. W tym celu ze sklepu z osobliwymi suwenirami kradnie skrzynie’ z demonem’.
Faktycznie podkręca to atmosferę wewnątrz escape roomu. Sytuacja wymyka się z pod kontroli, groźba pozbawienia życia, jeśli uczestnicy nie rozwiążą zagadki staje się całkiem realna. Wszytko to rozgrywa się pod nosem właściciela, który jest zbyt opieszały by zdecydować się na interwencję mimo, że wyraźnie coś idzie nie tak. W założeniu akcja powinna być wartka jednak każdorazowo w następstwie większego zrywu przystaje, przez co większość czasu spędzimy na popatrywaniu na zrezygnowanych bohaterów tkwiących w kucki pod ścianą.
Od samego początku, do samego końca wszytko w scenariuszu „Escape room” jest boleśnie naciągane. Brak realizmu, logiki i choćby śladowej myśli przewodniej sprawia, że nie da się w ta historię zaangażować, trzeba jedynie przez nią przebrnąć, co uczyniłam w heroicznym geście ku przestrodze tym, który chcieliby popełnić ten sam błąd. Film jest zły, po prostu. Nic dodać nic ująć. Bzdurny, nudny i byle jaki.
Moja ocena:
Straszność:1
Fabuła:4
Klimat:5
Napięcie:4
Zabawa:4
Zaskoczenie:3
Walory techniczne:5
Aktorstwo:4
Oryginalność:3
To coś:3
36/100
W skali brutalności:2/10
Zgadzam się w 100% z opinią 🙂 Nie wiem jakim cudem dotrwałam do końca tego „dzieła”