It/ To (2017)
W niewielkim miasteczku Derry w stanie Mine znikają dzieci. Jednym z nich jest Georgie, młodszy brat Billyego. Chłopiec nie zamierza odpuścić poszukiwania brata, którego zdaje się wszyscy już spisali na straty i wyrusza z misją ratunkową. Intuicja podpowiada mu by sprawdzić miejscowe akweny wodne i to jest strzał w dziesiątkę, bowiem zło odpowiedzialne za niewyjaśnione zaginięcia najmłodszych obywateli Derry gnieździ się w kanałach pod miastem.
Miejsce odpływu kanału Billy bada w asyście trzech kolegów, jednak szeregi poszukiwaczy prawdy zwiększają się o kilkoro innych miejscowych dzieciaków. Wszyscy oni mają swoje lęki, które ukazują swoje oblicze z pomocą niewesołego klauna z czerwonym balonikiem.
Kiedy zapowiadany jest remake kolejnego klasycznego horroru nie wiadomo, czy się cieszyć, czy załamywać ręce. Istnieją obrazy, których nowe wersje są potrzebne jak dziura w moście, bo wcale się nie zestarzały – tu najlepszym przykładem wydaje mi się „Koszmar z ulicy wiązów”.
Nie miałam wielkiego problemu z „To”, bo pierwsza ekranizacja powieści Kinga, ekranizacja dla TV niemożebnie długa, technicznie mocno już stara i fabularnie za bardzo uderzająca w rejony kina familijnego nie jest moim faworytem jeśli idzie o klasykę horroru.
Książki nie czytałam, więc nie wiem czy trzyma się jej wiernie, czy też nie. Nie mniej jednak oglądając film wieki temu zauważyłam duży potencjał w postaci Pennywise’a, czyli naszego klauna. King potrafi tworzyć bardzo sentymentalne opowieści o grozach dzieciństwa („Ciało”), więc przez moment pomyślało mi się nawet, że ten remake może być niegłupim pomysłem. Pojawiła się jednak obawa, jak z telewizyjnego miniserialu, ewentualnie tak opasłego dzieła literackiego, można zrobić dobry horror mieszczący się w czasowych ramach filmu kinowego?
Tu pomysłodawcy dobrze wybrnęli, bo podzielili „To” na dwie części. Część pierwsza, czyli ta obecnie goszcząca na kinowych afiszach, skupia się na dziecięcych bohaterach, żyjących w latach ’80 XX wieku, bez kontynuacji ich losów w dorosłości, gdy to powracają do Derry. Domyślam się, że tę właśnie historię zobaczymy w sequelu.
Film stara się więc czarować duchem lat ’80 wykorzystując stosowną dla tamtych czasów estetykę. Ten chwyt sprawdził się doskonale w „Stranger things” i sprawdza się i tu. Scenariusz jest zdecydowanie mniej słodki niż w starszej wersji, a problemy z jakimi zmagają się młodzi bohaterzy są bardziej hardcorowe, więc wszelkie wątki obyczajowe odnotowuję na plus.
To co właściwe horrorowi to już klasyczne chwyty współczesnego kina grozy, czyli sceny nastawione na gwałtowny wzrost napięcia i wywołanie strachu. Nie wychodzi to źle, nie wychodzi też rewelacyjnie. W wielu scenach zabrakło uprzedniego zbudowania napięcia, co udało się naprawdę dobrze jedynie w scenie otwierającej, z udziałem małego Georgiego. Strasznego klauna mocno podrasowano i powiem, że dość mi typek przypadł do gustu. Dobrze spisują się też młodzi aktorzy, sól ziemi Derry.
Całość ogólnie na plus.
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:8
Klimat:8
Napięcie:6
Zabawa:8
Zaskoczenie:5
Walory techniczne:8
Aktorstwo:8
Oryginalność:6
To coś:6
66/100
W skali brutalności:1/10
Gość: Koper, *.dynamic.chello.pl napisał
Wersja z 1990 trwająca 2 x 1,5 godziny (czyli łącznie 3) wydała Ci się niemożebnie długa, a tymczasem pierwsza z nowych części trwa 2h15min., druga pewnie podobnie wyjdzie, więc razem będą trwały 4 i pół… i nie są niemożebnie długie? Dziwna argumentacja. 😛 A film niezły, zwłaszcza jak na (w jakimś sensie) „remake”, ale bez ochów i achów. Ot, solidna ekranizacja.
ilsa333 napisał
Oglądałam obie części na jeden rzut więc jednak 45 minut dłużej to jest dużo, zwłaszcza, że nie bardzo mnie ten film zainteresował.