Dziewczyna z pociągu – Paula Hawkins
Trzydziestoczteroletnia Rachel Watson jest u kresu sił. Jej życie się rozpadło. Przed paroma laty zaczęła pogrążać się w depresji i alkoholizmie co doprowadziło do rozpadu jej małżeństwa. Po rozwodzie, zaczęła wlewać w siebie jeszcze więcej przez co straciła pracę. Teraz mieszka kątem u koleżanki nie przepuszczając żadnej okazji do zalania się w trupa.
Udając uczciwie pracującą kobietę każdego poranka wsiada po pociągu o 8.04 wiozącego ją z przedmieść do Londynu. Każdego dnia mija ulicę, przy której mieszkała. Widzi swój, niegdyś, dom i jego nowe lokatorki, córkę swojego byłego męża i jego nową żonę, Annę. Widzi coś jeszcze, stojący kawałek dalej dom młodego małżeństwa. Pociąg którym podróżuje ma zwyczaj zwalniać właśnie na wprost tego domu, dzięki czemu Rachel dwa razy dziennie podgląda życie jego mieszkańców snując wizję ich szczęścia. Nadaje im imiona, wymyśla profesje, fantazjuje o ich zwyczajach.
Pewnego dnia na tym wyidealizowanym obrazie powstaje rysa, a chwilę później szklana kula szczęścia pęka na kawałki. Jess, bo tak nazwała ją w myślach Rachel, znika w sobotnią noc i już nie wraca. Policja podejrzewa męża kobiety, jednak Rachel wie, że Jess- w rzeczywistości Megan, miała tajemnicę i to ona mogła mieć związek z jej zniknięciem.
W ogóle nie wzięłabym się za tą powieść gdyby nie została zmuszona do zorganizowania jej egzemplarza dla mamy. Niektórzy po prostu muszą być na bieżąco z nowościami. Ja zazwyczaj omijam tak nachalnie promowane tytuły, albo sięgam po nie z bardzo dużym opóźnieniem, kiedy wrzawa zachwytu już przycichnie.Tak, czy siak „Dziewczyna z pociągu” wpadła w mojej ręce.
Pierwsze za co muszę pochwalić tę powieść to narracja. Głównym bohaterem i głównym narratorem powieści jest Rachel i to jej punkt widzenia wychodzi na prowadzenie. Pojawiają się też relacje widziane oczami Anny, nowej małżonki ex męża Rachel i wreszcie wspomnienia zaginionej Megan. Nie ma tu więc miejsca na żadnego dzielnego glinę, samotnego i nieco zgorzkniałego, ale nadal z bohaterskim nastawieniem do pracy – czyli typem bohatera kryminału który pojawia się najczęściej w tego rodzaju powieściach i zawsze mnie mierzi swoją nijakością.
Zmiana punktu widzenia na osobę świadka zamiast mordercy czy śledczych wpływa na całą fabułę, która opiera się na zbieraniu pamięciowych skrawków pijanej w sztok obserwatorki zamiast wodolejczego obrazu policyjnego śledztwa, czy bardziej lub mniej udanych wynurzeń jakiego psychola.
Skojarzyło mi się to z jedną z moich ulubionych filmowych opowieści Hitchcocka, „Okno na podwórze” .Głównym podobieństwem jest oczywiście motyw vojeryzmu, podglądania czyjegoś życia i snucia teorii na jego temat na podstawie obserwacji. Po drugie mamy przestępstwo, przestępstwo jakie widzi Rachel nie ma natury kryminalnej, najwyżej jest moralnym uchybieniem, ale w jej przekonaniu to właśnie ono doprowadziło do późniejszej tragedii, czyli zniknięcia młodej mężatki.
W „Oknie na podwórze” mieliśmy przykutego do wózka faceta, który podglądał sąsiadów z nudów. Jego prywatne śledztwo było nie tyle wypadkową altruizmu i bohaterstwa ile wynikiem znudzenia i chęcią ucieczki od własnej smutnej egzystencji. Tak też jest w przypadku Rachel.
Na tej samej ulicy widzi dom swojego ex i dom Megan i Scotta. Woli obserwować sielankę tych drugich zamiast zastanawiać się co nowa kobieta robi w jej domu. Gdy okazuje się, że wizja jaka wysnuła na temat obserwowanych małżonków jest nieprawdziwa, a Megan najprawdopodobniej padła ofiara przestępstwa Rachel z butami włazi w życie Scotta. Mimo iż zdaje sobie sprawę z tego, że nie powinna angażować si aż tak, to właśnie cudza tragedia pozwala jej znaleźć odskocznie. Kiedy próbuje zrekonstruować wydarzenia z soboty wieczór potrafi zachować trzeźwość.
Jest coś jeszcze, jakieś mgliste pijackie wspomnienie, które nie daje jej spokoju. Przecież tej soboty była w pobliżu domu Megan, chciała zrobić kolejną awanturę swojemu ex i… i nazajutrz obudziła się w zasikanym i zarzyganym mieszkaniu swojej koleżanki z siniakami i ranami na ciele. Mogła coś widzieć, mogła widzieć sprawce, mogła by go rozpoznać, a może sama nim była? W pijackim amoku zatłukła bidule?
Jak na kryminał przystało, głównym wyzwaniem dla czytelnika jest zdemaskowanie przestępcy. U Pauli Hawkins nie jest to łatwe, ale nie jest też niewykonalne. U mnie pierwsze przeczycie pojawiło się już w początku książki, ale było równie niejasne jak pijacki przebłysk wspomnień Rachel. Wątek kryminalny odnotowuje więc na plus, może bardziej za sposób w jaki został przedstawiony, za oryginalna perspektywę niż za sam pomysł.
Kolejny bardzo duży plus za suspens, sposób budowania nastroju tajemnicy, bardzo sukcesywny bardzo powolny. Ostatni plus za watki obyczajowe. Tu należałoby zacząć od historii Rachel, od jej postaci, takiej zupełnie niezwyczajnej, a jednak tak normalnej. Zamiast bystrej piękności, mamy otyłą pijaczkę. To już chyba wystarczająca odmiana, a gdy jeszcze dorzucimy do tego psychologię tej postaci, jej sposób myślenia, jej zachowania to wszystko daje nam niezwykle ożywcza odmianę. Ja polubiłam Rachel już za samo to że nie była kolejną „Marry Sue”, miała wady których w żaden sposób nie można uznać za urocze, a i zalet u niej niewiele po za tym, że znalazła se w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie. Tak, polubiłam tą biedną pijaczkę. Polubiłam „Dziewczynę z pociągu”.
Jeśli pamięć mnie nie myli powieść jest debiutem dziennikarki, która pisywała owszem, ale zupełnie inne rzeczy. Jej kryminał zyskał na tyle pochlebne opinie, że w tym roku, już na jesieni mamy się spodziewać ekranizacji. W rolę Rachel ku mojej wielkiej uciesze wcieli się Emilly Blunt, bardzo lubię tę aktorkę.
Moja ocena: 7+/10
Gość: Koper, *.dynamic.chello.pl napisał
Emily Blunt? To chyba powinna trochę przytyć do roli. 😉 A powieść ok, ale jakiegoś wow u mnie nie wywołała. Dobry pomysł z tym by poszczególne rozdziały pisać z perspektywy którejś z trzech bohaterek oraz zaburzyć nimi nieco chronologię. Szkoda tylko że cała intryga okazuje się koniec końców nieszczególnie ciekawa, a po 2/3 książki wiadomo już kto jest sprawcą (tzn. czytelnik wie, bo bohaterka jeszcze z kilkudziesięciu stron potrzebuje). Znamienne że zawiązanie całości przypomina trochę schemat filmów giallo – główna bohaterka coś widziała, ale nie potrafi sobie przypomnieć szczegółów. Obawiam się jednak, że nie ma co liczyć, iżby film miał iść w audiowizualną stylistykę Dario Argento. 😉
ilsa333 napisał
Widziałam kilka screenów z planu i nie widać żeby przytyła;) Wyglądałam natomiast na dość zapuszczoną. W sumie otyłość nie jedno ma imię, grubasami są już kobiety które przekroczą magiczna barierę 50 kg, to dość popularne myślenie więc myślę, że producenci filmu nie czuli się w obowiązku szczególnie tuczyć tę aktorkę.
Faktycznie, sam pomysł na intrygę nie był szczególnie wymyślny, ale sposób narracji zmienia nieco postać rzeczy. Na giallo w amerkańskiej produkcji raczej bym nie liczyła, choć watek hitchcockowski w połączeniu z formą giallo wypadłby wyśmienicie.