The Invisible Man/ Niewidzialny człowiek (1933)
Skromy aptekarz, Jack Gryffin, ma ambicje zostania wielkim naukowcem. Jak przekonają się mieszkańcy małej turystycznej mieściny, w końcu udaje mu się dokonać odkrycia na miarę nagrody Nobla.
Wszystko zaczyna się w pewną wietrzną noc, gdy w czasie śnieżnej zawiei opatulony od stóp do głów Jack wpada z walizką do gospody państwa Hall. Tam stara, podejrzliwa karczmarka wynajmuje mu pokój. Wkrótce jej wścibstwo doprowadzają ją do nieprawdopodobnego odkrycia.
Jack Gryffin nie jest zwykłym przyjezdnym, a naukowcem, który w wyniku eksperymentowania na samym sobie doprowadził do nieszczęścia. Bohater zaaplikował sobie mieszkankę składającej się z niepewnej substancji, która sprawiła, że jego powłoka materialna, znikła. Mężczyzna stał się niewidzialny i tylko warstwa ubrań i bandaży sprawia, że inni ludzie mogą dostrzec jego obecność.
Jest coś jeszcze. Wspomniana substancja powoduje poważne skutki uboczne doprowadzając eksperymentatora do szaleństwa. Wkrótce pojawiają się pierwsze śmiertelne ofiary, a Jack pokaże światu, co jeszcze może zrobić, czego dokona, a nikt nie będzie w stanie go powstrzymać, bo… go nie widać.
Bardzo tęskniłam za tym filmem. Oglądałam go oczywiście jeszcze za dzieciaka i chyba nie muszę dodawać, że mocno mnie przeraził. Teraz efekt przerażenia był… no, nie było go, niemniej jednak klasyczna już historia o niewidzialnym człowieku jest nader interesująca a obraz w reżyserii Jamesa Whale świetnie przekłada ją na język filmu.
Postawę dla scenariusza stanowiła powieść H. G. Wellsa, autora bardzo znanych powieści z pogranicza grozy i Sci-fi, takich jak „Wojna światów”, czy „Wyspa doktora Moreau”. Jeszcze nie miałam okazji się z nią zapoznać, więc porównań na poziomie fabuły nie będzie.
Lata 30 przyniosły wiele dobrych ekranizacji klasycznych powieści grozy, „Niewidzialnego człowieka” spokojnie można do nich zaliczyć.
Film oglądałam w wersji czarno-białej, może szczęśliwie nikt go nie pokolorował, a może miałam fart trafiając na wersję oryginalną. To automatycznie działa na korzyść klimatu, przynajmniej w moim odczuciu.
Jeśli chodzi o prezentację filmowych wydarzeń to nie mam zastrzeżeń ze względu na moją tolerancję dla niewielkich, w porównaniu z obecnymi możliwości technologicznych ówczesnych filmowców.
Sceny, które zawierają efekty specjalne, jak ta w której widzimy człowieka, którego twarz powoli znika, po powolnym zdejmowaniu bandaża, udały się całkiem dobrze.
Bardzo przypadło mi do gustu aktorstwo.Nieco przesadna maniera jaką operowała obsada pasowała do iście dramatycznych wydarzeń. Szczególnie obłęd wydzierający z głównego bohatera w czasie wygłaszanych monologów o potędze i sławie. Zabawną postacią jest stara karczmarka. Wiecznie krzycząca w przerażeniu, zagłuszająca wszystko i wszystkich. Jakby mieć taką obok siebie na co dzień można się dorobić chronicznej migreny:)
Lubię opowieści o szalonych naukowcach, są nieśmiertelne i wciąż aktualne, na tyle długo na ile człowiek nadal będzie przekraczać kolejne bariery poznania.
Człowiek, którego nie widać, który może być wszędzie, może bez problemu wejść i wyjść niezauważony, podsłuchać wszystko, zdemaskować każdego, to iście szatańska wizja.
Oglądając film zastanawiałam się na ile obłęd głównego bohatera i jego mordercze zamiary były winą feralnej substancji, a na ile nagle zdobytej władzy, która, jak wiadomo, powoduje u niektórych rozpętanie najgorszych instynktów.
Ta historia opowiadana, kontynuowana była na wiele sposobów, sama miałam do czynienia tylko z „Człowiekiem widmo” i wrażenia po seansie raczej mierne. Natomiast bardzo chętnie zapoznam się z pierwowzorem filmu, czyli powieścią.
Do seansu z „Niewidzialnym człowiekiem” z 1933 roku oczywiście zachęcam, może nie miłośników współczesnego kina grozy, ale na pewno tych, którzy doceniają starsze produkcje.
Moja ocena:
Straszność:5
Fabuła:8
Klimat:9
Napięcie:7
Zabawa:9
Walory techniczne:8
Aktorstwo:8
Oryginalność:7
To coś:9
Zaskoczenie:6
76/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz