The Exorcism of Emily Rose/ Egzorcyzmy Emily Rose (2005)
Scott Derrickson w swoim horrorze „Egzorcyzmy Emily Rose” przedstawia historię procesu sądowego księdza, ojca Moore’a, który zostaje oskarżony o nieumyślne spowodowanie śmierci młodej studentki Emily Rose. Opowieść rozpoczyna się od przybliżenia sylwetek prawniczki, jej klienta księdza oraz samej zmarłej Emily.
Poznajemy młodą religijną dziewczynę, która rusza do wielkiego miasta by zdobyć stosowne wykształcenie i zostać nauczycielką. Sprawy zaczynają się komplikować już na początku semestru kiedy Emily doznaje przedziwnych objawów, branych przez lekarzy za padaczkę. Leki na epilepsje jej nie pomagają więc dziewczyna oraz jej rodzice zwracają się do księdza ze swojej parafii z prośbą o odprawienie egzorcyzmów, dla zbawienia duszy i ciała cierpiącej.
Film Derricksona odniósł ogromny kasowy sukces. Rzesze fanów horrorów popadły w zachwyt nad pomysłową forma obrazu- połączenie dramatu sądowego i filmu grozy z wątkami religijnymi.
Zachwyciła ich także sama historia, rzekomo opętanej dziewczyny.
Reżysera zainspirowała głośna sprawa, Annelise Michel, która w latach siedemdziesiątych doprowadziła do całkowitego zakazu przeprowadzania egzorcyzmów na terenie Niemiec.
Amerykański twórca przeniósł historię za ocean, do czasów współczesnych.
Miałam przyjemność oglądać film dokumentalny o młodej Niemce, która poddana egzorcyzmom w końcu straciła życie. Zrobił na mnie dużo większe wrażenie niż hollywoodzka wersja tej historii. Dlaczego? Może z powodu formy. Osobiście nie do końca przypadł mi do gustu pomysł z procesem sądowym jako wątkiem przewodnim. Poczynania prawniczki, prokuratora, przesłuchania etc. wybijały mnie z rytmu śledzenia moim zdaniem głównej historii, czyli samego opętania i egzorcyzmów, bo to szczerze mówiąc bardziej mnie interesowało niż los księdza i moralne dylematy prawniczki.
Retrospekcje w których poznajemy historię Emily, są przedstawione do prawdy rewelacyjnie, ale cóż z tego jak za moment dostajemy przerywnik w postaci zajadłej walki na sali sądowej. W jakiś sposób podtrzymuje to napięcie, ale działa raczej na niekorzyść klimatu, przynajmniej w moim odczuciu.
Sam sposób przedstawienia 'przesłania Emily dla świata’, czyli końcowe sceny na sali sądowej wydały mi się trochę żałosne, może dlatego żem nie wrażliwa objawienia maryjne;)
Tak jak wspomniałam, w moim odczuciu siłą tego filmu są retrospekcje. Sceny na kampusie kiedy Emily doznaje dziwnych wizji i czegoś na kształt paraliżu, sceny w jej rodzinnym domu w czasie egzorcyzmów – na prawdę mocna rzecz i ze względu na to właśnie warto ten film obejrzeć.
Co do aktorstwa nie mam zastrzeżeń. Jennifer Carperter świetnie wcieliła się w rolę opętanej. Zdjęcia Roberta storna, który nie miał raczej doświadczeń z horrorami robiły wrażenie, muzyka Christophera Younga jak zwykle na medal.
Moja ocena:
Straszność:9
Fabuła:7
Klimat:7
Napięcie:8
Zaskoczenie:6
Zabawa:7
Walory techniczne:9
Aktorstwo:8
Oryginalność:8
To coś:7
76/100
U Buffy kilka dni temu ogłoszono konkurs z nagrodami. Zadaniem dla uczestników jest rozpoznanie na podstawie zdjęć tytułów współczesnych horrorów. Zapraszam, bawcie się Moi Drodzy🙂
A mi chyba najbardziej w tym filmie podobały się właśnie wątki sądowe (może dlatego, że filmy sądowe też lubię), ale tak ogólnie sceny opętania też nie są złe. Od „Egzorcysty” na pewno nie lepsze, ale patrząc na kondycję współczesnych horrorów religijnych to wyszło całkiem nieźle;)
Ps. Bardzo dziękuję za reklamę konkursu!
Ja też lubię, nie twierdzę, że nie, ale jakoś takie połączenie wątków mi w tym przypadku nie pasowało.
Spoko, nie ma sprawy, miałam to już dawno zrobić, ale skreloza:)
6/10 w porywach 7/10 , potencjał niewykorzystany .film wyszedł ugłaskany jak na taką historię – efektowne „Orły Temidy” (1986). myślę , że twórca The Devil Inside (2012) zafundowałby widzowi prawdziwszą wersję bez estetycznego blichtru .najmocniejszą stroną tego filmu jest prawdziwa historia – niedopowiedziana i pozostawiająca sporo miejsca na interpretacje i refleksje oraz trafny wybór aktorki, która ze swoją dziwną urodą potrafiła momentami wyjść z siebie choć oryginalna postać miała na twarzy coś co nie nazwałbym „dobrem patrzącym z oczu ” co oznacza, że można było zaangażować jeszcze bardziej diabelskie spojrzenie .