The girl next door/ Dziewczyna z sąsiedztwa (2007)
Pamiętam mój seans z tym filmem jak dziś… Ani wcześniej ani później żaden film, z żadnego gatunku nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak „Dziewczyna z sąsiedztwa”, na podstawie powieści Jacka Ketchama, inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami.
Jest rok 1958, Indiana, USA. Sylvia Likens wraz z siostrą trafia do domu swojej ciotki Ruth, która ma sprawować nad nimi opiekę pod nieobecność ich rodziców. Ciotka wydaje się być sympatyczna i wyzwolona. Popija piwko wraz ze swoimi synami i ich kolegami.
Kreacja Ruth jest niezrównana, z pod maski sympatii wydziera się szaleństwo, najpierw widoczne są tylko jego małe iskierki. Z czasem wybucha z tego oszalały pożar…
Wybuch ten doszczętnie spalił moją duszę. Na stosie zapłonęła moja wiara w ludzi. Nie jestem jakoś przesadnie wrażliwa, o ile na ekranie nie pojawia się zabiedzony kotek, czy też inne pokrzywdzone i nieme stworzenie boże. Jednak… to co zobaczyłam …
„Dziewczyna z sąsiedztwa to studium sadyzmu. Sadyzmu wykonywanego na dziecku przez dzieci!
Historia ta daje wiele do myślenia. Jak daleko może posunąć się człowiek jeśli na moment zawiesić pojęcie kary i winy. Co może zrobić grupa nieletnich wiedziona przewodnictwem chorej psychicznie kobiety? I wreszcie, jak kobieta może uczynić drugiej kobiecie, jeszcze dziecku TAK OKROPNE rzeczy?
Wszytko co rozegrało się w ciemnej piwnicy domu Ruth przekroczyło wszelkie możliwe granice pojmowania zła. Ta kobieta, doprawdy była antychrystem. Perfidia z jaką prowadziła swoją psychopatyczna grę z udziałem chłopców i Sylvii wprawił mnie w osłupienie. Charles Manson by się nie powstydził tak brawurowego kierownictwa nad własną trzódką,
Tym czasem oddalam się w poszukiwaniu stabilności psychicznej, którą utraciłam oglądając ten obraz.
Film dostaje maksymalną ocenę (100/100). Przysięgam, więcej go nie obejrzę.
Dodaj komentarz