Październikowa rdza – Agnieszka Kuchmister
Jest rok 1996 w małym Dolnośląskim miasteczku Szwarzeb kiedy Agata Kot natrafia na ostatni ślad zganionej w 1989 roku Alicji Wicher. Trzyma w rękach tę samą książkę, którą wyraźnie zafascynowana, czytała zaginiona maturzystka. Nie jest to lektura przypadkowa, bo stanowi swego rodzaju monografię historii regionu. Córka grabarza rozmawiająca z duchami czuje się w jakiś sposób związana z zaginioną Alicją. Wkrótce okaże się, że tajemnica Alicji jest tak naprawdę tajemnicą całego miasta.
Opowieść zawieszona gdzieś poza czasem, albo między czasami. Nie znajdujemy się ani na jej końcu ani na początku. Jesteśmy pomiędzy i to jest chyba najlepszy punkt widokowy na tę historię. Historię nie tylko ludzi, ale i miejsca, które jest jakby odrębnym bohaterem i snuje swoją własną opowieść z mchu, kory drzew, mgły i suchych liści. Dolny Śląsk, tak zwane ziemie odzyskane to fascynujące miejsce. Rozdarte, przepołowione w półkroku historii naszego kraju. Opuszczone i zasiedlone, jest jak człowiek o dwóch duszach, bo przecież nie wszystko można zabrać ze sobą do nowej rzeczywistości.
Jest tu miejsce na stare legendy (o świętej Rosmundzie, która urodziła się z lisim ogonem), i wojenne traumy pradziadków. Jest odziedziczony obłęd i wyśnione traumy. Śmierci, które pamiętasz, choć to nie ty umierasz na leśnym runie. Zakopane skarby i ukryte zwłoki. Tyle fascynujących historii w jednej powieści przywołanych dzięki retrospekcjom. Sięgają hen aż do początków XX wieku. Jest też współczesność, tragicznie zagubiona i samotna.
Jestem urzeczona, zaczarowana i całkowicie zachwycona „Październikową Rdzą”.
Moja ocena: 9/10
Współpraca wydawnictwo Znak
PS. Na fanpage bloga na fb i na profilu na insta, czeka rozdanie z tym tytułem.
Dodaj komentarz