Dzikie królestwo – Gin Phillips
Joan wraz z czteroletnim synkiem Lincolnem beztrosko spaceruje po ogrodzie zoologicznym. Za parę minut miejsce ma zostać zamknięte, więc kobieta z dzieckiem zmierzają już do wyjścia. Wtedy to słyszy. Wybuch, albo wystrzał, nie jest pewna. Wie tylko, że dźwięk zwiastuje zagrożenie. Dla niej i dla jej synka. Początkowo chcę na oślep rzucić się do ucieczki, ale instynkt przetrwania podpowiada jej, że musi zachować spokój i znaleźć kryjówkę, bezpieczne miejsce, gdzie przeczeka najgorsze.
„Dzikie królestwo” już w tym momencie jest bestsellerem za oceanem, a wkrótce możemy się spodziewać także ekranizacji powieści. Nie dziwi mnie to, bo historia Gin Philips to w zasadzie gotowy scenariusz filmowy. Autorka relacjonuje w czasie rzeczywistym krok po kroku, co dzieje się z jej bohaterką. Wszytko zaczyna się z wybiciem godziny 16.55 a kończy dokładnie o 20.05. Może być z tego dobry thriller, może nawet lepszy niż sama książka?
Akcja powieści toczy się w ogrodzie zoologicznym, do którego wpadają uzbrojeni mężczyźni. Mogą to być terroryści, mogą to być dobrze zorganizowani porywacze żądający okupu, mogą to być zwykli desperaci, którzy postanowili się wyżyć. Co gorsze? Dla Joan, matki tulącej swoje przestraszone dziecko to bez różnicy.
Fabuła skupia się na próbach przetrwania matki chroniącej dziecko i to w zasadzie tyle. Tylko tyle, albo aż tyle. Z uwagi na fakt, że całą akcję śledzimy krok po kroku możemy silnie wczuć się w sytuację. Każdej decyzji podejmowanej przez bohaterkę towarzyszy napięcie czytelnika. To skuteczne zagranie by uniemożliwić oderwanie się do lektury.
Faktem jest, że książkę czyta się bardzo szybko.
Nie jest jednak idealna. Nie jest idealna dla mnie. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że bohaterom tej historii, wyłączając dziecko będące centrum wszechświata, zabrakło wyraźnego rysu psychologicznego, jakieś charakterystyki. Najbardziej bezbarwna wydała mi się główna bohaterka, Joan, o której wiem tylko tyle, że ma jakiegoś męża, lubi nosić wygodne sandały i bardzo kocha swoje dziecko. W zasadzie ocenić ją można tylko poprzez pryzmat jej macierzyństwa. Nie wiem nawet jaki miała kolor włosów. Wszystkie jej myśli poświęcone są synkowi, z tego powodu chłopca poznamy dość dobrze -fajny dzieciak – ale matka, no cóż…
Nie da się ukryć, że autorka całkowicie skupiła się na relacji matka – dziecko pozbawiając bohaterkę własnej tożsamości. Może wszystkie matki tak mają? Są matkami i nikim więcej? Może nie ogarniam tego, bo nie mam własnego potomstwa? Pewnie tak. Trochę lepiej jest z charakterystyką antagonisty, jednego, bo dwóch pozostałych nie poznajmy praktycznie wcale, co też jest moim zdaniem dużym pominięciem.
Jeśli chodzi o moją pokrętną wrażliwość najwięcej emocji budziły we mnie ofiary poboczne czyli zwierzęta, mieszkańcy ogrodu, zabita małpa, martwy słoń, drąży ze strachu świstak.
Względem stylu nie mam zarzutów, bo jak wspomniałam książkę czyta się bardzo płynnie. Akcja jest wartka więc nikogo nie powinna znudzić, mnie jedynie zabrakło większego rozwinięcia portretów postaci. Śledząc czyjeś dramatyczne losy chciałabym jednak czegoś się o nim dowiedzieć. A może to celowy zabieg? Może z Joan jest bezbarwna by wszystkie matki świata łatwo mogły się z nią utożsamić? Cóż mi ta postać była odległa, ale wszystkim którym macierzyńskie odruchy nie są obce książkę gorąco polecam, pewno będziecie włosy z głowy rwać;)
Moja ocena: 6/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Zysk i s-ka
Dodaj komentarz