Amityville: The Awakening (2017)
Joan, która samotnie wychowuje troje dzieci, nastoletnią Belle, jej pogrążonego od dwóch lat w śpiączce brata bliźniaka, Jamesa i najmłodszą Juliet wprowadza się do nowego domu. Domu nie byle jakiego, bo słynnego na cały świat Amityville House.
Przeprowadzka odmienia ich życie wydawałoby się, że na lepsze, bo nie tylko zdołali ogarnąć niezła chatę za psi grosz, ale zmiana otoczenia najpewniej przysłużyła się medycznemu cudowi jakim stała się poprawa stanu zdrowia Jamesa.
Wszystkie te korzyści, wkrótce obrócą się w niwecz, bo zło obecne w murach domu wcale nie zniknęło.
Horrorów nawiązujących do historii pewnego domu na Long Island jest tyle, że nie da się ich już zliczyć na palcach obydwu dłoni. Niektóre obrazy ściśle skupiają się na biografii Ronniego Defeo, zabójcy rodziny z Amityville, inne dotyczą losów tych którzy przyszli po nim. W wielu produkcjach Amityville funkcjonuje jako symbol nawiedzonego domu i do jego historii nawiązują na sto rożnych sposobów.
Nie dziwi mnie więc, że Amityville zostało wzięte na tapetę po raz enty. Twórca nie wiedział nawet jaką opowieść chce stworzyć. Pomysły ewoluowały, a pewną rzeczą było tylko miejsce akcji. Moim zdaniem film powstał trochę na siłę i niestety jest to odczuwalne dla widza.
Fabuła filmu skupia się na nowej rodzinie, która dopiero co przekracza próg feralnego domostwa. Czteroosobowa familia ma za sobą trudne przejścia. Ojciec i mąż umarł na raka, matka pogrąża siew gniewie i depresji, nastoletnia córka narobiła głupot, a jej brat bliźniak doświadczył wypadku, który zmienił go w warzywo. Tylko najmłodszej członkini rodu nic ne dolega, bo nawet pies imieniem Larry wydaje się znerwicowany.
Po przeprowadzce fortuna się odwraca. Najważniejsze, syn, któremu nikt nie wróżył powrotu do zdrowia, zaczyna odzyskiwać świadomość. Jednak jednocześnie wokół wszystkich lokatorów domu zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Najbystrzejsza w stadzie, nastoletnia 'grunge gotka’ w różowych majtasach zaczyna rozkminiać sprawę do spółki z nowo poznanymi szkolnymi kolegami.
W tym miejscu możemy się zorientować jak „Amitywille: Przebudzenie” odnosi się do całej hordy podań na temat jego mrocznej historii. Ano, wszytko co było przed, między innymi słynny film „Horror Amityville” z 1979 to fikcja, jak i jego sequele, jego remake z 2005 roku to jeszcze większa fikcja, ale… No właśnie, historia Ronniego Defeo to już to słynne ziarnko prawdy. Młodzi bohaterzy zaczynają wierzyć, że zło tkwiące w domu, które skłoniło Ronniego do zabicia krewnych, przebudziło się po czterdziestu biblijnych latach i jest bigos. Nagłe przebudzenie Jamesa, ma więc podłoże paranormalne i jest zwiastunem zła.
Film, krótko mówiąc jest słabawy. Ogląda się go nieźle, jeśli nie mamy absolutnie żadnych wymagań, ale jeśliby zacząć szukać elementów, za które można by go polubić, lub chociaż zapamiętać zaczynają się schody.
Fabuła, mało wymyślna, schematyczna, do przejścia w najlepszym wypadku. Mam w sobie dużo niedociągnięć, miejscami wieje nudą, a miejscami jest niedorzecznie. Zastanawiający jest chociażby fakt, że nasza nastoletnia bohaterka, po stylu widać zainteresowana ciemnymi sprawkami, nie miała pojęcia o istnieniu Amityville. Serio? Istnieją ludzie, którzy o nim nie słyszeli? Efekty też nic nadzwyczajnego, aktorstwo bieda straszna, no może po za Jennifer Jason Leigh. Bella Thorne, odtwórczyni głównej roli, gra dobrze dupą, ale jej ekspresji mimicznej już brak tak popisowej spójności.
Zakładam, że większość fanów horrorów i tak obejrzy ten film, więc nie będę nikogo od tego ociągać. W końcu jak można by odpuścić kolejna wizytę w najsłynniejszym nawiedzonym domu?
Moja ocena:
Straszność:2
Fabuła:6
Klimat:6
Napięcie:5
Zabawa:5
Zaskoczenie:5
Walory techniczne:6
Aktorstwo:5
Oryginalność:3
To coś:5
48/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz