Alien: Covenant/ Obcy: Przymierze (2017)
Grupa naukowców i inżynierów ma za zadanie dostać się na zbadaną i przygotowaną do kolonizacji przez ziemian planetę. Niestety nigdy tam nie docierają. Awaria w czasie lotu sprawia, że ponoszą straty w załodze i postanawiają nie wracać do komor hibernacyjnych na kolejne 7 lat. Zamiast tego namierzają w niedalekiej odległości planetę, która wpada im w oko na tyle, że zmienią plany kolonizacyjne. W ten sposób lądują na planecie, gdzie niegdyś żyła inna cywilizacja. Cywilizacja, która pewnego dnia wymarła.
Oto jeden z najbardziej oczekiwanych filmów na przestrzeni ostatnich dwóch czy nawet trzech dekad. Wyczekiwany „Obcy 5” będący podobnie jak „Prometeusz” prequelem serii „Alien” i sequelem wydarzeń z „Prometeusza”. Miała być to produkcja, która zbierze uniwersum stworzone przez Ridley’a Scotta do kupy – stąd pewnie tytuł „Przymierze”.
Scott i inni zaangażowani już lata temu zgodnie uznali, że nie ma co kontynuować wydarzeń z 'czwórki’, która raczej nie inaczej miałaby zakończyć się lądowaniem Ripley – a raczej jej ulepszonej wersji na ziemi. „Obcy” musi pozostać w kosmosie.
Kiedy wszyscy wypatrywali kolejnej części „Aliena”, jego pomysłodawca postanowił uderzyć 'do źródła’ i nakręcił „Prometeusza”. A się zagotowało… Fani „Aliena” pluli jadem aż dziw, że nie przeżarło im podłóg w domach. „Prometeusz” został okrzyknięty „Obcym – nie obcym”, który zamiast emocji porównywalnych do poprzednich starć z kosmicznym potworem dostarczał pseudofilozoficznych refleksji. Byli jednak tacy, jak ja na przykład, którzy docenili zainteresowanie Scotta genezą „Obcego”.
Z „Prometeusza” dowiedzieliśmy się, że ludzi pochodzą od kosmicznych olbrzymów, którzy to dali początek życiu na naszej planecie. Ich wena twórcza była niepohamowana więc stworzyli coś jeszcze – broń biologiczną, którą zamierzali zrzucić na ziemię. Broń ową tworzyli na planecie, gdzie trafia misja Prometeusz. Tak ekipa firmy- która wreszcie zyskała nazwę Weyland corporation – po raz pierwszy w 2093 zetknęła się z obcym organizmem. Spotkanie było na tyle burzliwe, że cało wyszła z niego jedynie doktorka idealistka i poturbowany android David. To oni postanowili, że odwiedzą macierzystą planetę Konstruktorów i zapobiegną planowanym przez nich zniszczeniu Ziemi przez użycie 'zalążków aliena’. Jasne? Jasne. Co dalej?
Dalej mamy wydarzenia z „Obcy: Przymierze”. Chyba już po opisie spostrzegliście, że założenia fabularne do logicznych nie należą. Bo cóż to za pomysł, by ryzykować życie swoje i tysięcy kolonistów i lądować na planecie, o której nic się nie wie? Zmieniać spontanicznie budowany przez lata, albo setki lat plan, bo załoga statku nie chce poczekać jeszcze siedmiu lat w hibernacji? Argument prosto z dupy, ale jakoś trzeba akcje zawiązać. Zauważcie, że w antologii „Alien” zawsze znajdywano sensowniejsze uzasadnienie takich szarży.
To lądujemy. Planeta Konstruktorów wygląda imponująco. Wszyto duże, wszytko piękne. Ani śladu fauny, ale flora dorodna. Szybko okazuje się, że na planecie zagnieździło się coś przykrego, coś co zabija w tempie ekspresowym – widzimy jak wyewoluowało owe coś z 'beczek’, które spotkaliśmy w „Prometeuszu”. Ale jak to coś się tu znalazło? Tu na arenę powraca David. Dla mnie David z „Prometeusza”, był bardzo interesującą postacią. Bardzo ambiwalentną. Od tego czasu bardzo się zmienił i jakoś interesować mnie przestał.
W tym miejscy moi drodzy poznamy pełną wersję opowieści o powstaniu obcego- takiego jakim znacie go z serii „Alien”. Tak, hura, wreszcie wiemy skąd dziad się wziął. Ale wiecie, co… jest to właśnie największe rozczarowanie.
Po seansie z „Obcym 5” odnoszę wrażenie, że chęć połączenia, stworzenia owego przymierza była tak duża, że zgubiła twórcę. Widać, że ta część miała łączyć filozoficzną stronę z „Prometeusza” z wartką akcją z „Obcego”. Mamy tu wiele dynamicznych i krwawych scen, brawurowe pojedynki i akrobacje ktrzych nie powstydziłaby się Lara Craft i podaną na tacy odpowiedz na pytania o twórczym i destrukcyjnym popędzie ludzkiej natury.
Lubię serię „Alien” za jej gwałtowność, za rozrywkę i grozę, której dostarcza. Lubię „Prometeusza” za jego minimalizm, za pytania bez odpowiedzi i prezentacje zgubnej ludzkiej naiwności. Ale za co mam polubić to nieszczęsne „Przymierze”, które niby dało na wszytko?
Wcale nie podobały mi się jej odpowiedzi na pytania postawione w „Prometeuszu” i tak rozbuchana do granic nonsensu akcja mająca naśladować podejście „Aliena”. W zasadzie nie podobało mi ie tu nic, nie licząc ładnych zdjęć – nie wliczam pojedynku na lądowniku. To doprawdy nie wiele na tyle oczekiwań.
I co będzie dalej? Czy seria zostanie poprowadzona dalej? Kiedy pojawi się motyw planety LV426? Kto wyśle tam „Obcego”? Jak Scott wybrnie z tych metrów mułu, w które niniejszym wpadł? I wreszcie, czy po „Przymierzu” kogokolwiek to jeszcze interesuje?
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:5
Klimat:7
Napięcie:6
Zabawa:6
Zaskoczenie:6
Walory techniczne:8
aktorstwo:7
Oryginalność:5
To coś:4
51/100
W skali brutalności:2/10
Ja bym nie nazywała tego filmu „Obcym 5”, bo to nie jest żadna kontynuacja serii. 🙂 Zauważmy choćby, że nie ma tu Ripley, dzieje się to w innych czasach. Mi zabrakło w filmie tego co pokazywali w jednym z trailerów – historii Shawn i Davida, jak ona go składała, a potem co się z nią stało (nie będę spojerować). 😉
Ta część podobała mi się bardziej od Prometeusza, pomimo tej masy nielogicznych momentów, o których wspominasz. Szkoda tylko, że Scott musiał być zachłanny i Blomkamp zrezygnował ze swojej historii. 🙁 To mogłoby być coś!
Kwestia nazewnictwa jest tu akurat najmniejszym problemem. Największym problemem jest to, że ta część przeczy wydarzeniom z Nostromo i z Aliens. A trailery zawsze kłamią, nie wiesz?;) Żeby daleko nie szukać to samo było z „World War Z” i „Predators”.
przerażające