Morgan (2016)
W mieszczącym się na uboczu cywilizacji korporacyjnym ośrodku badawczym od lat trwają eksperymenty nad hybrydowym organizmem, będącym czymś na kształt udoskonalonej wersji człowieka. Efektem tych prac jest pięcioletnia Morgan, w pełni już ukształtowany osobnik. Gdy hybryda zaczyna sprawiać poważne problemy 'wychowawcze’ do ośrodka przybywa Lee Weathers, która to ma zadecydować, czy eksperyment może być kontynuowany, czy też Morgan należy zlikwidować.
Fani kina sci- fi niecierpliwie przebierali nogami gdy tylko rozeszła się wieść, że syn wielkiego ojca, Luke Scott, pod surowym okiem tatusia jako producenta ma nakręcić własny film. Przyznam, że nie znalazłam się w gronie entuzjastów pomysłu, bo po wstępnym zbadaniu sprawy projekt nie wydał mi się ani ciekawy, ani odkrywczy, ot kolejna futurystyczna wariacja na temat odczłowieczenia człowieka.
I niestety miałam racje, „Morgan” mnie znudził. Nie wyniosłam z seansu z nim nic czym mogłabym się z Wami podzielić. Chwalić film nie bardzo mam za co, rugać też nie koniecznie mogę.
„Morgan” to produkcja bardzo minimalistyczna biorąc pod uwagę budżet i zapędy producenta. Nie uświadczymy tu ani wielkich efektów ani porażającej charakteryzacji. Akcja filmu biegnie swoim powolnym rytmem, co nie sprzyja zbyt wielkim emocjom jeśli jeszcze dodać do tego brak konkretnego pomysłu na fabułę.
Mamy tu historie małej Hybrydki, która bardzo chce zobaczyć jezioro. Od tego wszytko się zaczyna. Opiekunowie nad jezioro zabrać ją nie chcą, toteż młoda buntuje się i robi krzywdę jednej z nich.
Wszyscy bohaterowie filmu, jak jeden mąż, są odarci z uczuć, ich twarze przypominają maski, a rzadkie pokazy jakiejkolwiek ekspresji wypadają bardzo sztucznie. To w tym prym wiedzie Kate Mara w roli Lee Weathers – nigdy nie lubiłam tej aktorki.
Jedyną osobą z obsady, która paradoksalnie w założeniu emocje miała ukrywać, a pokazała ich najwięcej jest Anya Taylor Joy, czyli Tomasine z „The Witch”. Miło się na nią patrzy i jej obecność w tym filmie była dla mnie w zasadzie jedyną rozrywką.
Dialogi jakoś mi się nie kleiły i nie wiem, czy to przez ostrożność twórcy scenariusza, który bał się, że jego dzieło będzie odebrane jako przeintelektualizowany bełkot jeśli spróbuje pokazać coś głębszego, czy po prostu scenariusz był źle napisany, niedopracowany i liczono, że film obroni się sam ze względu na topowy temat sztucznej inteligencji. Od strony technicznej wszytko wypada bardzo ładnie: ładne zdjęcia, muzyka, scenografia. Dużo wysiłku jak na takich film trochę o niczym.
Moja ocena:
Straszność:1
Fabuła:5
Klimat:7
Napięcie:5
Zaskoczenie:6
Zabawa:4
Walory techniczne:7
Aktorstwo:6
Oryginalność:4
To coś: 4
50/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz