The Culling (2015)
Grupa przyjaciół wybiera się na festiwal muzyczny. Po dłuższym czasie zatrzymują się przed żarłodajnią, a tam na parkingu spotykają małą dziewczynkę, Lucy. Dziewczynka miała być pod opieką dziadka, ale się zgubiła. Prosi więc napotkanych nieznajomych by zawieźli ją do domu. Ci przystają na to i tak trafiają na farmę Val i Weyn’a.
W domu rodzinnym Lucy dzieje się źle. Rodzice dziewczynki skrywają… co mogą skrywać? Ano mroczną tajemnicę. Ha, nasi bohaterowie będą mieli wątpliwą przyjemność jej odkrycia.
Thriller „The Culling”, którego tytuł w wolnym tłumaczeniu oznacza 'ubój’ został nakręcony przez twórcę o lichym doświadczeniu. Branaman bardziej działa jako aktor. Nie twierdzę, że to źle, zdarza się bowiem, że aktorzy nieoczekiwanie postawieni po drugiej stronie filmowych wydarzeń radzą sobie wyśmienicie. Nie jest tak jednak w przypadku reżysera i scenarzysty „The Culling”. Swoją drogą, już nie mogę się doczekać, pod jakim tytułem ten film będzie promowany w Polsce:)
Wszystko zaczyna się od marnego pomysłu. Schematycznie przedstawieni młodzi bohaterowie napotykają małą jasnowłosą dziewczynkę, która również doskonale pasuje do schematu dziecięcego bohatera horroru. Jej zachowanie od początku budzi niepokój, ale nie bójcie nic, scenarzysta czuwa by akcja posunęła się do przodu dlatego nie pozwala swoim bohaterom na wyczucie zagrożenia. W momencie, gdy protagoniści przybywają na farmę i rozpoczynają wesołą biesiadę z rodzicami malej rozpoczyna się seria niepokojących wydarzeń.
Teraz podejrzewacie, że rodzice Lucy są sodomitami, którzy co wieczór wystawiają małą na parking jako wabik, by załatwiła dostawę świeżego amerykańskiego mięsa? Nie, nic z tych rzeczy, to by było mało oryginale, ale jednak ciekawe.
Rzecz w tym, że rodowód zagrożenia jest nadnaturalny. Mamy tu do czynienia ze złowrogą siłą, która śmiało poczyna sobie w domu Lucy.
Jeśli spodziewacie się wielkiej niespodzianki w związku z odkrywaniem tajemnicy, to radzę porzucić te zapędy, bo kwestia tajemnicy jest bardzo mało tajemnicza. Jeśli wysłuchacie opowieści Val i jej męża o tym jak trafili na farmę, możecie błyskawicznie dodać dwa do dwóch. Jeśli nie jesteście naiwni to domyślicie się także całej reszty. Przynajmniej w stopniu pozwalającym na obniżenie zaangażowania w śledzenie dalszej fabuły.
Zawsze powtarzam, że przewidywalność nie jest największym grzechem jaki piętnuję w filmach grozy. Jeśli zachowana zostaje logika, a wybór przewidywalnego rozwiązania nie jest jednoznacznie wyborem najbardziej absurdalnego i tandetnego chwytu, to daję rozgrzeszenie. Tu niestety twórca pojechał po bandzie. Podał na tacy same prostackie rozwiązania. Prości bohaterowie, którzy nie budzą sympatii, prosta tajemnica, która nie ciekawi. Slasherowe prowadzenie akcji ograniczającej się do eliminacji ludzi, słabe w dodatku nadużywane efekty komputerowe, mierne dialogi, dziadowskie aktorstwo i kompletnie typowy finał.
Myślę o tym filmie jak o bardzo kiepsko zrobionym slasherze zmiksowanym z ghost story, co gorsze Branaman wybrał z każdego z tych gatunków ich najsłabsze elementy. Ma facet niebywały talent…
Moja ocena:
Straszność:3
Fabuła:4
Klimat:5
Napięcie:4
Zabawa:5
Zaskoczenie:4
Walory techniczne:5
Aktorstwo:5
Oryginalność:4
To coś:4
43/100
W skali brutalności:2/10
Dodaj komentarz