Rosemary’s Baby (2014)
Dziś znowu serialowo:
Rosemary i Guy Woodhouse po stracie nienarodzonego dziecka przenoszą się z Los Angeles do Paryża, gdzie Guy ma objąć katedrę literatury angielskiej na Sorbonie.
Już w pierwszych dniach od przeprowadzki kobieta poznaje niejaką Margaux Castevet, bogatą damę z elit francuskiej stolicy, oraz jej męża, Romana. Para wciąga do towarzystwa Rosemary i jej męża. Oferują im mieszkanie w luksusowym apartamentowcu Chimera, którego są właścicielami i wspierają we wszystkich aspektach życia sprawiając, że wszystkie dotychczasowe kłopoty pary znikają – szczególnie te, które można rozwiązać przy pomocy książeczki czekowej.
Wkrótce Rosemary ponownie zachodzi w ciążę. Odmienny stan wpływa na nią bardzo negatywnie. Cierpi ogromny ból, zamiast przybierać na wadze, chudnie. Zaczyna sądzić, że z jej dzieckiem jest coś nie tak. Kiedy bliscy bagatelizują jej przeczucia kobieta zaczyna podejrzewać, że sympatyczne małżeństwo Castevet uknuło spisek w celu odebrania jej dziecka. O udział w całym procederze podejrzewa także szatańskie moce, których wyznawcami są Castevetowie i ich przyjaciele.
Odkąd zza oceanu dotarły pierwsze wieści o planach naszej rodaczki, Agnieszki Holland, byłam zniesmaczona. Po co robić remake „Dziecka Rosemary„? Z czasem Holland zaczęła tłumaczyć, że nie chce robić remake obrazu Polańskiego, lecz od nowa zekranizować powieść Iry Levina.
Ok, pomyślałam, ciekawe co wymyśli. Ostatecznie horror Romana Polańskiego bardzo ściśle trzymał się książki. Co więc na tym polu zdziałała reżyserka? Ano nic, na co warto poświęć blisko trzy godziny swego żywota.
Dziecko Rosemary jest mini serialem. Każdy z dwóch odcinków ma po 125 minut, które ciągną się jak smród po gaciach. Szczególnie pierwszy z odcinków zatytułowany „Noc pierwsza”.
Nie uświadczymy tu niczego co można powiązać z gatunkiem horroru. Opiera się na kiepsko zmontowanych zdjęciach, rozwleczonych scenach rozmów pomiędzy bohaterami i słabym aktorstwie.
W zasadzie nikt poza odtwórcą roli Guya nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Jego kreacja była inna od tej, którą widzieliśmy w filmie z lat ’60. Tamtejszy Guy, był nieco bufonowaty, pewny siebie, arogancki. 'Tegoroczny’ Guy był zagubiony, nieśmiały, wątpił w swoją siłę przebicia. Bardzo potrzebował kogoś, kto poprowadzi go za rączkę… Miła zmiana perspektywy.
Niestety odtwórczyni roli Rosemary uporczywie starała się naśladować Mię Farrow, ale zabrakło jej wdzięku tej aktorki i lekkości z jaką wydobywała z siebie emocje.
Para z największym potencjałem, czyli Castevetowie byli po prostu nijacy. Holland nie omieszkała wcisnąć w scenariusz wątku podszytej lesbijską adoracją relacji między Rosemary, a Margaux.
Drugi z odcinków, był już ciekawszy. Więcej się w nim działo i chyba nawet sama reżyserka odkryła, że kręci horror, bo zmontowała kilka udanych scen śmierci.
Ciekawie prezentowały się tu ujęcia z uniwersytetu, gdzie konkurentka Guya do prestiżowego stanowiska w ataku psychozy popełnia samobójstwo w czasie rozmowy kwalifikacyjnej.
Nie gorzej wypadł zgon przyjaciółki Rosemary. Wokół czyhającej na nią śmierci udało się zbudować napięcie zwieńczone dobrym finałem.
Moim faworytem była jednak śmierć policjanta, który starał się pomóc Rosemary. Atak krwotoku w samochodzie z popową muzyką Ingrid w tle podkręcił wrażenie psychodelii, którego dotkliwie brakowało mi przez cały seans.
Rozbudowano w tym miejscu też samą historię apartamentowca, czyniąc z niego gniazdo diabelskich mocy. Mimo starań twórców nie popadłam w popłoch na widok kanibalistycznych siostrzyczek pożerających mężczyzn.
Nie wiem czemu mini serial Holland został nazwany horrorem psychologicznym. Psychologi w nim nie ma żadnej.
W porównaniu z książką z lektury, której nie wynikało tak jasno, że Rosemary ma do czynienia z wyznawcami diabła, scenariusz serialu jest bardzo jednoznaczny. Widzimy jak Guy zmawia się z Castevetami. Nie ma więc wątpliwości co do stanu psychicznego Rosemary.
Pomijając fakt, że Holland bardzo oszczędnie korzystała z książki, której adaptacją jest serial, to zaskoczyła mnie bardziej zbliżonym do książkowego finałem filmu. Polański skrócił nieco sprawę w swoim filmie, Holland skorzystała z wersji dłuższej, co mnie wcale nie dziwi skoro cała produkcja jest niemiłosiernie rozwleczona.
Moja ocena:
Straszność:5
Fabuła:6
Napięcie:5
Klimat:5
Zabawa:5
Zaskoczenie:4
Aktorstwo:6
Walory techniczne:6
Oryginalność:4
To coś: 5
51/100
Gość: Koper, *.dynamic.chello.pl napisał
Nie zamierzam oglądać. Hollandowa zmasakrowała już „Janosika”, teraz jak widzę to samo uczyniła „Dziecku Rosemary”, aż strach się bać jaki kolejny 'remake’ popełni. 😛
Gość: vengigat, *.neoplus.adsl.tpnet.pl napisał
Hej, Ilsa
Interesuje mnie film Babadook 2014. Wszedł do kin wczoraj a premiera światowa była 1 stycznia. Podobno dobry, ale liczę się tylko z Twoją recenzją 🙂
ilsa333 napisał
Mnie też interesuje;) Recenzja będzie za jakieś…tydzień(?), bo dostane darmowe bileciki i się wybiorę do kina.