Silence of the Lambs/ Milczenie owiec (1991)
Kocham Hannibala Kanibala Lectera. Dziękuję.
Co do tego, że jest to moja ulubiona filmowa postać nie mam najmniejszych wątpliwości.
Po raz pierwszy świat usłyszał o Lecterze dzięki powieści Tom’a Harrisa. Obecnie wiele już psów powieszono na tym autorze. Nie tylko na sposobie jego twórczej pracy, ale także na jego personie publicznej. Ale never mind.
W 1991 Jonathan Demme podjął się próby ekranizacji pierwszej powieści Harrisa, „Milczenie Owiec”. W zasadzie recenzje, a raczej serii recenzji, filmów o wesołych przygodach Hannibala należało by zacząć od najświeższej produkcji „Hannibal po drugiej stronie maski”- opowieści o młodości Hannibala. Ja natomiast zamierzam trzymać się kolejności powstawania filmów.
W Stanach Zjednoczonych grasuje seryjny zabójca – a to ci nowość:) – morderca, którego prasa nazwała Buffalo Billem morduje młode, potężnych kształtów, kobiety. Służby są bezsilne. Tworzą sobie jakieś śmieszne profile psychologiczne, w przerwach miedzy wyławianiem z rzek kolejnych zwłok. Przedstawiciel FBI wobec zaistniałego stanu rzeczy dopatruje się ratunku we współpracy z kimś, kto ma szansę osiągnąć niebagatelny wgląd w psychikę sprawcy. Ma na oku nie kogo innego jak osadzonego seryjnego zabójce- Kanibala, dr. psychiatrii Hannibala Lectera. Jego błyskotliwy umysł wymyka się wszelkim topornym narzędziom badawczym. W dodatku geniusz zbrodni nie ma najmniejszej ochoty na współprace z policją. Jack Crawford liczy, że podsyłając mu dość ładną i młodą adeptkę szkoły policyjnej skłonni Lectera żeby trochę pogwiazdożył – w stylu Teda Bundego w sprawie mordercy z nad Green river- i w zamian za drobne profity okaże łaskawą pomoc w schwytaniu Buffalo Billa.
Agentka Starling jawiąca się widzowi jako sierotka Marysia, bądź zagubione jagniątko, wkracza za więzienne mury i wydobywa z Lectera więcej sensownych informacji niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Lecterowi jednak bardziej niż na „nagrodach” zależy na poznaniu młodej agentki. Sierotka Marysia rozpoczyna grę z Lecterem, a tym czasem, borem lasem, niesforny Billy już ma w pazernych łapskach nową ofiarę.
„Milczenie owiec” to przede wszystkim Anthony Hopkins. Pożeracz niewieścich serc:) Mojego na pewno. Od pierwszej chwili gdy pojawia się na ekranie jako dr. Lecter, budzi grozę. Przerażenie, nie wiem co jeszcze? Intryguje? Tak zdecydowanie. Podstarzały, niewysoki, z pewną ostrożnością wypowiadałbym się o jego powierzchowności. W jego postaci tkwi jednak jakiś zwierzęcy magnetyzm, który przyciąga do niego jagniątko- Starling. Jego wypowiedzi są zawsze celne, nieskrępowane, zmuszającego mózg do przejścia na wyższe obroty. Bo co też siedzi w głowie tego człowieka? Hannibal w „Milczeniu owiec” to Hannibal nieodgadniony. Z dalszych części jego filmowcy przygód dowiadujemy się o nim praktycznie wszystkiego. Ale po co? Ja osobiście uwielbiam te tajemnice kryjące się w chorych umysłach. Dywagacje na temat jego poczynań to balsam dla mojej duszy.
Agentka Starling stanowi dokładne przeciwieństwo Hannibala. Stąd za pewne wzięła się ich wzajemna fascynacja. Jodie Foster w swojej roli spisała się rewelacyjnie, choć fanką jej, jako takiej, nie jestem i nigdy nie byłam.
Fabuła „Milczenia owiec” spełnia wszystkie kryteria gatunku thriller psychologiczny. Mamy rozgrywkę nie z jednym, lecz z dwoma mordercami. Mamy intrygujące portrety psychologiczne wykolejeńców podane w przystępnej formie, nawet dla laika. Mamy napięcie którego kulminacyjny moment ściska za gardło. Mam tu na myśli scenę, w której obserwujemy równocześnie działania policji szykującej atak na dom mordercy i samotne „puk puk” do drzwi naszego Jagniątka, za którymi czyha… ach czyha… 🙂
Szczerze powiem, ze mało która ekranizacja książki jest tak udana. Twórcy nie zapomnieli o niczym. Jest świetna obsada, doskonały scenariusz oparty na powieści Harrisa i wszytko to okraszone ścieżką dźwiękową, która jest obecnie nie mnie rozpoznawalna niż sama postać Hannibala.
Cóż mogę jeszcze dodać? Latka lecą, filmowych morderców nam przybywa. scenarzyści prześcigają się w coraz to bardziej brawurowych charakterystykach postaci morderców, a pozycja Hannibala Kanibala w świeci filmowych zabójców jest niezachwiana:)
Jak ktoś jeszcze nie oglądał- boże, czy to możliwe w ogóle?- to musi to nadrobić, no musi.
Moja ocena: 10/10
Gość: funny bear, *.icpnet.pl napisał
9/10