Ćma – Jakub Bielawski
W cieniu gór sowich, w kotlinie Dzierżoniowskiej dwie nastoletnie dziewczyny upijają się piwem i kiełkującym między nimi uczuciem. Jedynym świadkiem tego zdarzenia jest stara leśniczówka, w której według lokalnej legendy ojciec zabił swoje dzieci. Wygląda na to, że w tamtej chwili coś zaległo się w nich na dobre.
Bardzo ciężko jest mi stworzyć opis książki, która zmiotła mnie z powierzchni leżaka, na którym to celebrowałam lekturę.
Wiem, że mamy w Polsce dobrych autorów, ale kim jest ten Bielawski, co deklaruje konkubinat z kotami nie mam pojęcia. Wiem, że „Ćma” nie jest jego pierwszą publikacją, ale jest bodaj pierwszą powieścią. W każdym razie wróżę mu kolosalną przyszłość. Jego styl w „Ćmie” jest tak daleki od mainstreamu, że nie jestem w stanie porównać go z nikim innym. Może trochę Murakami.
„Ćma” jest klasyfikowana jako horror, ba, horror o opętaniu i tu wszystkim wyświetla się obraz Lorrainne Warren tulącej Annabelle. Nic z tych rzeczy. Jest to horror, w którym pozornie nie ma nic spektakularnego. W początkowej fazie lektury nie byłam w stanie powiedzieć nawet o czym jest ta książka, dokąd zmierza. jedynie tyle, ze wciąga i się podoba. Może zadecydował o tym mój sentymentalizm. Czytając „Ćmę” mogłam sobie powspominać nastoletnie czasy i kurczę, mimo, że nie zdarzało mi się wówczas rzygać ćmami, to bohaterzy książki z miejsca stali mi się bliscy.
„Krawat dziadka
Bardzo często przymierzam krawat
sprawdzam czy dobrze pasuje,
do żakietu
do szpilek,
do szyi
Małe dzieci przymierzają dorosłych, ich szminki,
buty,
i skóry
Ja czasem też przymierzam takie rzeczy,
kable od żelazka na przykład,
albo nowe noże kuchenne
i wannę.”
Nina i Kaja, dwie czołowe postaci są takie… zwykłe i niezwykłe za razem. Autor doskonale odtworzył pierdolnik rozgrywający się w nastoletniej głowie. To mega fascynujące, że hormonalnemu pierdolcowi nadał wymiar metafizyczny na tyle, że ciężko się połapać, w którym momencie mamy do czynienia psycho jazdą małolaty, a w którym z objawami opętania.
Oba światy doskonale się przenikają. Z małej mieściny leżącej u podnóża gór zrobiono przedpiekle, bardzo realne i bardzo fantastyczne jednocześnie, przyziemne i odjechane.
Co do stylu, powiem to jeszcze raz – robi kolosalne wrażenie – nie sądziłam, że można tchnąc tyle życia w opis brukowanych ulic.
Estetyka wydania, okładka, ilustracje w książce – mam nadzieję, że przyciągną rzeszę czytelników, bo warto. Wszytko stanowi kompletną i skończoną całość, która jak dla mnie pozbawiona jest wad. Czekam na więcej, panie Bielawski.
Moja ocena:10/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Vesper
Dodaj komentarz