The Man who could cheat death/
Człowiek, który oszukał śmierć (1959)
Doktor Georges Bonner oszukuje śmierć od wielu lat. Wszytko zaczęło się jeszcze na studiach, gdy ucząc się zawodu chirurga Bonner postanowił, że za wszelką cenę wydłuży swoje życie.
Wg. jego teorii wymiana jednego organu raz na dziesięć lat i suplementacja dziwnym zielonym płynem ma mu zapewnić długowieczności. Wygląda na to, że ma racje, bo wyglądający na maksimum czterdzieści lat doktor ma tak naprawdę sto cztery lata.
Niestety lekarz musi trzymać swój stan w tajemnicy i posuwać się do zbrodni by go utrzymać. Skazany na samotność i życie w ukryciu przez własną nieostrożność staje się obiektem podejrzeń francuskiej policji.
„Człowiek, który oszukał śmierć” należy do zacnego grona klasyków wytwórni Hammer. Obok takich filmów jak „Pies Baskerville’ów” jest dziełem Terence’a Fishera, na podstawie scenariusza Lyndona i Stangstera, co więcej stanowi remake. Tak już w latach 50 kręcono remake🙂 Nie miałam okazji obejrzeć „The man in half Moon Street”, czyli oryginalnej wersji tej historii i wątpię aby szybko udało mi się go zdobyć.
Fabula filmu bardzo przypadła mi do gustu. Lubię w horrorach motyw szalonych naukowców, którzy padają ofiarami swoich własnych eksperymentów jak np. „Niewidzialny człowiek”. Współczesne kino grozy, mam wrażenie, odchodzi od tego wątku skupiając się na tym, co paranormalne uznając najwyraźniej, że najnowsze osiągnięcia nauki nie są w stanie nikogo już zadziwić, czy przerazić.
Akcja filmu osadzona jest bodajże na początku XX wieku, aczkolwiek nie dam sobie uciąć głowy, że nie jest to końcówka wieku XIX.
Filmowe wydarzenia rozgrywają się w Paryżu, gdzie swoją praktykę prowadzi doktor Bonner. Historia rozpoczyna się na przyjęciu organizowanym przez lekarza, na którym prezentuje swoje najnowsze dzieło, rzeźbę, a dokładniej popiersie kobiety, swojej aktualnej kochanki. Tak się składa, że na przyjęcie przychodzi jego była ukochana Janine. To budzi w mężczyźnie dawne uczucia.
Bohater wie, że nie może związać się z kobietą trwałym związkiem, bo co dziesięć lat musi znaleźć ofiarę, wyciąć jej to i owo i udać się do innego kraju, a najlepiej na inny kontynent.
Podobnie jak w przypadku wampirów, jego nieodmiennie gładka powierzchowność, a także regularność z jaką musi się pożywiać swoim specyfikiem będzie budzić podejrzenia.
Wiecznie młody, zdrowy i posiadający tajemnicę niedostępną dla reszty ludzkości bohater skazany jest na samotność i zbrodnie. Taka trochę romantyczna wizja tułacza. Teraz właśnie przychodzi ta sądna godzina, w której lekarz musi wykonać zabieg i zniknąć. Emocje mącą mu w głowie i tu rozegra się tragedia.
Moim zdaniem jest bardzo udana produkcja. Oczywiście wątki medyczne są tu naciągnięte do granic możliwości i każdy zauważy sporą ilość gaf anatomiczno medycznych, ale w przypadku obrazów Hammera nikt nie przykłada do tego większej wagi.
Film ma więc ciekawa fabułę, jest dobrze wykonany technicznie, a na pewno lepiej niż większość filmów z tej wytwórni i posiada obsadę, za którą łezka kręci się w oku.
Na pierwszym planie prezentuje się Roland Adam znany z „Nawiedzonego domu„, czy „Grobowca Ligei„. Dalej mój ulubieniec, wyjątkowy Christopher Lee, który jest żywym dowodem na to, ze amerykańska akademia filmowa jest ślepa i głucha na talenty z prawdziwego zdarzenia. I wielu innych aktorów, którzy rozpoczynali kariery w momencie narodzin kina.
Na duże brawa zasługuje także muzyka w wykonaniu Richarda Rodney’a Bennett’a, równie często olewanego przez akademię ciepłym moczem, co inni wymienieni w obsadzie tegoż obrazu.
Gradka dla miłośników Hammer’owskiej estetyki i wielbicieli starego kina
Moja ocena:
Straszność: 4
Fabuła:8
Klimat:8
Napięcie:6
Zaskoczenie:5
Zabawa:7
Walory techniczne:7
Aktorstwo:8
Oryginalność:6
To coś:7
66/100
W skali brutalności:1/10
Dodaj komentarz