Mørke sjeler/ Mroczne dusze (2010)
Młoda dziewczyna zostaje zaatakowana w czasie joggingu w lesie. Napastnik w pomarańczowym kombinezonie z pomocą wiertarki robi dziewczynie dziurę w czaszce. Nieszczęśniczka zostaje zapakowana do foliowego worka i odstawiona do kostnicy. Prowadzący sprawę detektyw dzwoni do jej ojca oznajmiając mu smutną nowinę. Sęk w tym, że rzekomo martwa pociecha tkwi w tej chwili przed ekranem swojego komputera. Nie była tak martwa jak się wydawało, skoro wróciła do domu, ale zdecydowanie coś jest z nią nie w porządku. Co więcej przypadek dziewczyny nie jest odosobniony.
Kino skandynawskie bywa dziwne, nie znaczy to jednak, że w jakiś sposób nie jest dzięki temu interesujące…
Mam poważny problem z oceną tego obrazu. Nie mogę go nazwać ani złym, ani wybitnym, ani nawet średnim, bo to określenie zarezerwowane jest dla obrazów bezpłciowych i znośnych w swojej bezpiecznej nijakości.
„Mroczne dusze” są zdecydowanie jakieś. Tylko jakie???
Początek rodem z kryminału. Młoda dziewczyna załatwiona w lesie przez nieznanego sprawce. Wygląd napastnika zalatuje slasher’owym antagonistą, a kolejne zbrodnie wskazują na seryjność jego działań.
Ale… sprawca nie zabija swoich ofiar.
Wracają do domów z dziurami w czaszkach i zakażeniem rozrastającym się w mózgu. Głównym objawem są czarne wymiociny. Johana, pierwsza z przewierconych wygląda jak… zombie. Tak też się zachowuje. Przyczyną nie jest mechaniczne uszkodzenie mózgu, lecz rozprzestrzeniające się zakażenie, ale skąd ono się wzięło? Zrozpaczony ojciec bierze sprawy w swoje ręce i trafia na bardzo mocny trop – w zasadzie nakrywa zbrodniarza na gorącym uczynku.
Mamy więc kryminał i zombie movie w jednym. Co więcej mamy tu jednocześnie film na serio i pastisz. Jeśli przyjrzeć się niektórym zachowaniom bohaterów, w tym naszego tatuśka, trudno oprzeć się wrażeniu, że ktoś tu z nas drwi. Podobnie jest z kwestią antybohatera, a raczej antybohaterów.
Pojawia się tu ciekawa historia, która rzuca odrobinę światła na to co i dlaczego wyczynia główny czarny charakter. Jednak sposób w jaki przebiega proces rozwoju zbrodniczej działalności, którego świadkiem jest nasz bohaterski ojciec wygląda dość… śmiesznie. Nie będę tu wymieniać konkretnych scen, ale jest tego sporo.
Wszytko kręci się wokół czarnej substancji, poprzez którą zarażają się kolejne ofiary. Sposób wprowadzenia jej do organizmu jest ciekawy, ale twórcy szybko od niego odchodzą i pod koniec filmu widzimy zwykłe walenie z gwinta w dodatku całkowicie dobrowolne.
Mogę się tylko domyślać co artysta miał na myśli. Może czarna substancja ma być ropą, którą w końcu infekują się wszyscy bez wyjątku, a co poniektórzy sami proszą się żeby zżarła im mózgi? Może to jakaś metafora dla przemysłu? Who knows…
Efekt całościowy jest co najmniej dziwny i trudny w odbiorze dla tych, którzy będą starali się zrozumieć o co chodzi. Jeśli zaś tylko zechcecie popatrzeć na kolejna wariację na temat zombizmu, dla uciechy i bez angażowania szarych komórek to nawet możecie się ubawić.
Moja ocena:
Straszność:4
Fabuła:5
Klimat:6
Napięcie:4
Zabawa:7
Zaskoczenie:4
To coś:6
Oryginalność:8
Walory techniczne:5
Aktorstwo:7
56/100
W skali brutalności:2/10
Dodaj komentarz