Raising Cain/ Mój brat Kain (1992)
Doktor Carter Nix jest szczęśliwym mężem lekarki Jenny, oddanym ojcem małej Amy i wybitnym specjalistą w dziedzinie psychologii dziecięcej.
Jego ojciec zasłynął wątpliwymi moralnie badaniami nad rozszczepieniem osobowości, które zwieńczył przestępstwem, a na koniec samobójstwem.
Jenny obawia się, że jej mąż może chcieć iść w ślady ojca. Z niepokojem obserwuje jak ten całkowicie poświęca się opiece nad dzieckiem, bo czy faktycznie o opiekę tu chodzi? Może Amy robi tu za laboratoryjnego szczura?
Szybko poznajemy też wewnętrzne niepokoje Cartera, które nasilają się w momencie, gdy do jego życia powraca dawno niewidziany brat, Cain. Pewny siebie, złośliwy i amoralny brat jest całkowitym przeciwieństwem Cartera.
Brian de Palma słynie ze swojego zamiłowania do motywu sobowtóra. Pojawia się on w wielu jego filmach, jak gdyby dwoistość ludzkiej natury była jej najważniejszą cechą.
Swoje filmy też czyni takimi cichymi doppelgangerami filmów mistrza Hitchcocka. W przypadku „Raiing Cain” najsiniej czuć „Psychozą„.
Twórca między innymi pierwszej ekranizacji, pierwszej powieści Stephena Kinga, wyrobił sobie kilka charakterystycznych dla swojego stylu reżyserskiego chwytów. Widać to w montażu i prowadzeniu kamery. Fabuła lubi zawracać, a de Palma cytuje sam siebie. Kamera zwalnia, muzyka cichnie. To wszytko stałe punkty programu. Kolejne finały, kolejnych jego filmów wyglądają od strony operatorskiej praktycznie tak samo.
To czyni jego działa dość przewidywalnymi, bo nie da się ukryć iż w przypadku „Mój brat Kain” wątek sobowtóra w połączeniu z profesją bohatera i jego ojca, a także przedmiotem badań tego drugiego bardzo czytelni daje nam znać na czym polega główna intryga…
Na szczęście nie wszytko wiemy od razu, kilka asów zostaje w rękawie i dzięki temu możemy mówić o jakimś elemencie zaskoczenia. Nie mniej jednak jest to twist z rodzaju tych oczywistych.
Mimo tego bardzo lubię ten film, jest narracyjnie dobrze przemyślany.
Nazywanie go horrorem jest dość naciągane, bo ewidentnie bliżej mu do thrillera psychologicznego.
Nie mamy tu scen nacechowanych brutalnością, czy nastroju grozy z pod znaku zjawisk nadprzyrodzonych. Mamy natomiast wątek psychologiczny, który jest tu na pierwszym planie. Jak wspomniałam zdjęcia są bardzo charakterystyczne dla de Palmy, i świetne oczywiście. Jak scena z zatapianiem samochodu, czy sekwencje na granicy jawy i snu.
Aktorstwo jak najbardziej okej. Tu w zasadzie cały ciężar filmu spoczywał na barkachJohn’a Lithgow’a, ale na szczęście są to silne barki:)
Film oczywiście polecam, ale ostrożnie zaznaczam, by nie spodziewać się pełnokrwistego horroru, czy thrillera z rodzaju tych z efektem zaskoczenia z górnej półki.
Moja ocena:
Straszność:5
Fabuła:7
Klimat:7
Napięcie:6
Zaskoczenie:6
Zabawa:7
Aktorstwo:8
Walory techniczne:8
Oryginalność:5
To coś:7
66/100
W skali brutalności:1/10
Uwielbiam ten film, zresztą jak prawie wszystkie De Palmy. Ale moim zdaniem to typowy thriller, nie horror – i jako thriller został oficjalnie sklasyfikowany.
Jeeej dawno tego filmu nie widziałam – prawie zupełnie o nim zapomniałam, więc dzięki za przypomnienie 🙂 Fakt ten film to thriller, bo daleko mu do horroru, ale wciąga. Z chęcią obejrzę go raz jeszcze.
Zaznaczyłam, że wg. też jest to thriller, a nie horror.