Fuks – James Herbert
Ponad dziesięć lat czekałam na przeczytanie tej książki. Najpierw, nie wiedziałam, że istnieje… Kiedyś, w dzieciństwie, oglądałam film o psie, który kiedyś był człowiekiem i teraz w swoim psim wcieleniu próbuje znaleźć drogę do człowieczego domu.
Wylewałam morze łez za każdym razem gdy oglądałam „Psim tropem do domu”.
W spazmatycznym płaczu, poruszona tą smutną i mądrą historią dotarły do mnie wieści o istnieniu książki. Głupia ja, szukałam jej w dziale poczytanek familijnych, tudzież przygodówek, nie znając autora brodziłam w ciemnogrodzie w poszukiwaniu książki pod tytułem „Psim tropem do domu”. Jakiś dobry człowiek oświecił mnie, że książka nosi tytuł „Fluke”, w polskim tłumaczeniu „Fuks”, od imienia bohatera.
Stąd już nie długa droga do nazwiska Jamesa Herberta – pisarza horrorów. Szok? No, szok. W żaden sposób nie nazwałabym tej książki horrorem.
Polowanie na własny egzemplarz też nie było takie proste, wznowienia wydań klasycznych już powieści mają się na polskim rynku raczej kiepsko, więc jedynym rozwiązaniem były antykwariaty. Ale mam, zdobyłam, a raczej dostałam – od dobrych ludzi;)
„Fuks” to historia, pisana z perspektywy psa – idealny narrator dla miłośników tych zwierząt.
Stanowi historię smutnej wędrówki psa, który pamięta swoje poprzednie wcielenie. Pamięta żonę i córeczkę, pamięta też człowieka, który przyczynił się do jego śmierci.
To opowieść o rozdarciu jakiego doświadcza ta biedna istota, która nie wie do końca kim jest i nie potrafi pogodzić się z takim stanem rzeczy. Po drodze spotyka inne podobne jemu zwierzęta, które niegdyś były ludźmi. Każde z nich inaczej na to reaguje.
Przełomem jest spotkanie z światłym w dziedzinie reinkarnacji borsukiem:
„(…)Pomyśl jednak, dlaczego niektóre stworzenia są dla ludzi tak odrażające? Dlaczego się je rozdeptuje maltretuje, czy też po prostu pogardza nimi? Może te stworzenia były tak ohydne w poprzednim wcieleniu, że część tej ohydy przetrwała? Może to kara za przeszłe winy?(…)”
Borsuk snuje wiele ciekawych teorii na temat sensu życia i śmierci i tego dlaczego egzystencja jest taka, czy inna.
Eskalacja moich spazmów i przygnębienia przychodzi w finale powieści kiedy Fuks wraca do domu i odkrywa prawdę o swojej śmierci.
Fanom filmu mogę zaręczyć, że nie ma wielkich, zasadniczych różnić pomiędzy fabułą książki i filmu, choć obraz jest zdecydowanie bardziej …familijny.
„Psim tropem do domu” bardziej skupia się na wydarzeniach w domu Fuksa, podczas gdy książka jest typową 'wędrówką ku niemu’. Po dotarciu do celu szybko następuje rozwiązanie wszystkich wątków.
Tak, popłakałam sobie i jestem ukontentowana.
Polecam oczywiście, choć Ci którzy spodziewają się tu horroru muszą zadowolić się elementami fantastyki.
Moja ocena:10/10
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Klasyka horroru.
Z Herbertem spotkałam się przy okazji „Domu czarów” i ciągle próbuję znaleźć coś innego jego autorstwa. A „Fuks”, z tego co piszesz, to rzeczywiście specyficzna książka jak na pisarza horrorów. Okłada za to wygląda horrorowo 😉 Poza tym Herbert pisze nieźle. Może kiedyś się skuszę, choć na cierpienie zwierząt (tym bardziej psów) jestem bardzo wyczulona i pewnie też wycisnęłabym litry łez… 😉
Jeśli chodzi o Herberta to mam jeszcze dwie jego książki na stanie, akurat nie te, na które mam najbardziej ochotę. Poluję na „Mgłę” i „Nawiedzonego” również z racji dobrych ekranizacji. „Domy czarów” nie czytałam, polecasz?
Całkiem sympatyczna książka. Film pamiętam jak przez mgłę, podejrzewam, że jest troche ugreczniony, prawda? Natomiast sama opowieść Herberta jak znalazł pasowałaby do zekranizowana w animowanej formie przez Martina Rosena, bo klimatem bardzo przewodzi jego dwie znakomite animacje z przełomu lat 70. i 80. – „Wzgórze królików” a przede wszystkim trochę smutną i ponurą „The Plague Dogs” – obie polecam zresztą, zresztą obie też były ekranizacjami książek.
„The plague dogs” raczej nie będę oglądać, bo się zapłaczę na śmierć. Natomiast chętnie obejrzałabym „Wzgórze królików”- jeśli znajdę. „Fuks” też powstał w animowanej wersji, gdzieś coś w necie widziałam, ale mi umknęło.
Oj tam na śmierć zaraz… myślałem że kobiety to sobie lubią czasem popłakać. 😉
Popłakać owszem, ale ja zbyt emocjonalnie reaguje na krzywdę zwierząt więc u mnie przechodzi to w spazmy.
Nie ma tej krzywdy aż tak wiele ukazywanej, poza może początkiem i końcem, choć w sumie raczej jest to sugerowane niż pokazywane. Ale i tak film zdecydowanie nie należy do optymistycznych, głównie przez klimat zaszczucia i beznadziei… A tak propos krzywdy zwierząt, widziałaś „Muchę 2” (jeśli tak, to pewnie wiesz o której scenie myślę) ?
Oglądałam tylko czarno- białą „Muchę” z ’58 i to w dzieciństwie.
do nadrobienia 🙂
Właśnie obejrzałam „Wzgórze królików”. Piękna baja, uwielbiam takie. Oczywiście ryk był pod koniec – cóż…
Recenzja będzie? 😛
Nie będzie;(
Nie?? To za karę dla Ciebie 30 seansów pod rząd remaku „Black Christmas” 😛