Lords of Salem/ Wiedźmy z Salem (2012)
Heidi, ex ćpunka i prezenterka lokalnego radia w Salem wprowadza się do kamienicy w rzeczonym mieście. Do jej miejsca pracy ktoś przysyła winylową płytę z nagraniem niejakich „Władców”. Muzyka jest upiorna, nie tylko niepokoi Heidi, ale także wywołuje u niej dość nieprzyjemne fizyczne dolegliwości. Nagraniem zainteresuje się także stary historyk zajmujący się historią owianego złą sławą miasta Salem. Stary wierzy, że ma to związek z procesami czarownic i klątwą jaką te rzuciły lata temu na miasto.
Zdębiałam po seansie z „Lords of Salem”…
Nie dlatego, że film jest tak szokujący, odjechany, krwawy i szalony, lecz dlatego, że jest żałośnie słaby. Może nie użyłabym tak mocnych słów, gdyby nie chodziło o najnowszy film Roba Zombiego. Tego Pana stać na więcej. Na milion razy więcej.
Pamiętam, że oglądając jego dwa poprzednie filmy ,czyli remake „Halloween” i „Halloween 2” byłam lekko rozczarowana, ale obwiniłam za to nie reżysera lecz temat, czyli odgrzewany kotlet. Teraz widzę, że Zombie na prawdę podupadł. Już z mojego opisu filmu wynika, że historia jest zupełnie nie w jego stylu. Co go podkusiło, żeby brać się za tak oklepany temat jak czarownice z Salem i przedstawić go w do bólu standardowym i przewidywalnym stylu to na prawdę nie wiem…
Historia jest prosta jak konstrukcja cepa. Wszytko od początku do końca jest jasne i nie ma tu mowy o jakimkolwiek elemencie zaskoczenia. Zombie z resztą chyba nawet nie starał się tu nikogo zadziwić. „Lords of Salem” przypomina taśmowo robione horrory, których fabuła przypomina sto razy powielony schemat i tylko twarze bohaterów stanowią jakąś nowość.
W roli Heidi mamy oczywiście uroczą żonkę Zombiego Sheri. Niestety niegdyś śliczna Baby Firefly wyglądała w tym filmie jak świeżo zdjęta z krzyża. Może ją ogarnęła hollywoodzka moda na odchudzanie, bo jej apetyczne ciałko zastąpiły sterczące kosteczki i nawet takiej małej przyjemności jak podziwianie jej urody został widz pozbawiony.
Jeśli mam się wysilić i znaleźć jakieś zalety to na pewno będzie to kilka końcowych scen kręconych w teledyskowym stylu, scenografia i muzyka. W filmie pojawiają się tez fragmenty jakiś starych horror’owych produkcji, ale już w zupełnie innym kontekście niż to było w „Domu tysiąca trupów”.
Liczyłam, że Zombie wróci właśnie do takiej estetyki, ale zamiast tego zafundował widzom śmiertelnie poważną i nudną historię bez cienia swojego przewrotnego czarnego humoru i mocnej schizy.
Cóż… przykro mi było na to patrzeć. Upadły Zombie i zabiedzona Sheri. Chyba im zapalę świeczkę na ołtarzu poległych talentów.
Moja ocena:
Straszność:7
Fabuła:5
Klimat:5
Aktorstwo:6
Zabawa:4
Dialogi:6
Zdjęcia:8
Oryginalność:5
To coś:4
Zaskoczenie:4
54/100