Frankenstein (1994)
Zacznę od wyznania grzechu i przyznania się do winy: Nie czytałam książki Mary Shelly „Frankenstein”. Na swoje usprawiedliwienie nie mam nic. Tej hańby nie da się zmyć. Amen.
W roku 1794 załoga pewnego ambitnego obieżyświata u wybrzeży Arktyki natrafia na dziwnego wędrowca. Kapitan zaprasza go na swój statek by po chwili wysłuchać najdziwniejsze, najbardziej niewiarygodnej opowieści w jego życiu. Tajemniczy wędrowiec okazuje się lekarzem wizjonerem, który lata temu powołał do życia „straszną istotę”. Historia ta okazuje się przestrogą dla ambitnego żeglarza- pewnych granic nie warto przekraczać…
Historia dr. Frankensteina i istoty, którą stworzył to już klasyka horroru. Książki- jak pokornie przyznałam – nie czytałam, jednak jeśli chodzi o adaptacje filmowe nie jestem aż tak do tyłu. Ciekawym kąskiem w tej kwestii jest pierwsza ekranizacja powieści z roku 1910- twa jakieś 15 minut, jest oczywiście niema i szalenie, szalenie piękna- polecam. Filmowych adaptacji było znacznie więcej, Frankenstein sławą dorównuje Draculi.
Reżyserem „Frankensteina” z 1994 jest Kenneth Branagh, człowiek, który wsławił się dzięki ekranizacjom Szekspirowskich dramatów. W roli stwora obsadził jednego z moich ulubionych aktorów Roberta De Niro. Aktor ten ma to do siebie, że zawsze gdy gra czarny charakter rozczula mnie niesamowicie i zamiast kibicować tak zwanym bohaterom pozytywnym ja rozczulam się nad jego złym losem i łkam jak dziecko.
Nie wiem jakie odczucia miałabym po przeczytaniu książki, ale biedny Stwór stworzony ze szczątek powieszonych zbrodniarzy i innych trupów wydał mi się najsamotniejszym człowiekiem- tak CZŁOWIEKIEM – na ziemi, po seansie z tym filmem. W oczach Roberta De Niro odbijał się strach, smutek, żal jakaś niewypowiedziana zgroza. Śledzenie jego trudnej tułaczki- najpierw w poszukiwaniu schronienia i jedzenia, później w poszukiwaniu zemsty na swoim stwórcy było dla mnie głęboko smutnym przeżyciem.
Cała reszta bohaterów, chociażby Elżbieta, narzeczona Frankensteina i jej sercowe rozterki jakoś zupełnie mnie nie obeszły: interesował mnie tylko Stwór i jego samotność. Nie wiem jak w książkę przedstawia się kwestia dialogów, ale w filmie wszystkie wypowiedzi Stwora są celne, mocne i chwytające za gardło. Ponoć (?) film Branagh’a to najwierniejsza ekranizacja książki, więc być może wycisnęła by ze mnie łęskę.
Reżyser filmu jest jednocześnie aktorem i samolubnie obsadził się w tytułowej roli dr. Frankensteina. Z własnej woli został więc zarozumiałym dupkiem z kompleksem boga, którego – nie wiem, czy tu nie przesadzę- słomiany zapał doprowadził do tragedii nie jednej osoby. Strasznie znielubiłam doktorka- choć to on jest tu bohaterem pozytywnym. Za co? Za to, że nic nie potrafił doprowadzić do końca. Niestabilny emocjonalnie dureń, który nie potrafił docenić swojego dzieła- ba, nawet nie wysilił się by go poznać.
Ostatnie takty rozmowy Kapitana i Frankensteina jednoznacznie mówią widzowi, że Stwór jest czymś złym. Że jest błędem. Ale czy jakiekolwiek życie można nazwać błędem? Z drugiej strony, czy egzystencje Stwora można nazwać życiem? To już sprawa do indywidualnego rozważenia przez każdego widza. Zastanawiam się jaki ogląd na sytuację miał sam twórca filmu, bo z jednej strony podsuwa nam postać stwora, której żadną siłą nie mogłam ocenić jako jednoznacznie złej, a z drugiej funduje nam taki, a nie inny morał tej historii.
O niuansach takich jak zdjęcia czy muzyka nie będę się rozwodzić, bo po prostu wszytko mi się w tym filmie podobało- no wszystko!
Moja ocena:
Straszność:6
Fabuła:10
Klimat:10
Aktorstwo:9
Zdjęcia:10
Dialogi:10
Zabawa:10
Oryginalność:8
To coś:10
Zaskoczenie:7
90/100
Gość: formalina, *.dynamic.chello.pl napisał
znakomity film , jeden z moich ulubieńców obok draculi – coppoli i wywiadu z wampirem , z resztą wszystkie te filmy są podobnie klimatycznie
othersideofmirror napisał
a juz niedlugo nowa interpretacja historii…
tym razem w roli glownej + pomocnik dr.
bede obserwowac blog
, poczekam na recenzje frankensteina 2015
pozdrawiam
othersideofthemirror.blox.pl
ilsa333 napisał
Też czekam na nowego „Frankensteina” i recenzja na pewno będzie.