The First Omen/ Omen: Początek (2024)
Rzym, rok 1971. Młodziutka nowicjuszka Margaret Daino przybywa z Pittsfield do sierocińca Vizadelli by oddać się służbie Bogu. Na miejscu czeka na nią jej dawny opiekun kardynał Lawrence, przeorysza siostra Silvia i rozrywkowa, Luz z którą przyjdzie Margaret dzielić pokój. Dziewczyna jest wyraźnie zagubiona, toteż z jednej strony daje się namówić Luz na nocny wypad do klubu – z którego niewiele później pamięta – z drugiej gorliwie oddaje się miłosiernej służbie bliźnim, ze szczególnym uwzględnieniem jednej z sierot, Carlity. Wkrótce w jej życiu pojawia się ojciec Brenan, snujący upiorne opowieści o rychłych narodzinach antychrysta.
Kto by pomyślał, że remake klasyki może się podobać? „Omen: Początek” w reżyserii (SIC) debiutantki Arkashy Stevenson zbiera wiele pochwał i choć w tym samym czasie na ekrany trafił film z łudząco podobną fabułą („Niepokalana”) to właśnie nowy „Omen” podbił serca widzów. Nawet moje, przyznaję. Oszaleć z zachwytu nie oszalałam, ale biorąc pod uwagę moje nastawienie mogę chyba powiedzieć o efekcie WOW.
Przedsięwzięciu, o którym mówiono już w okolicach 2016 roku, przyświecał cel pojednania pokoleniowych różnic, tak by fani klasyki byli zadowoleni, ale i miał szansę zwabić do kin młode wilki.
Film bardzo fajnie oddaje klimat początku lat ’70, bardzo niespokojnego okresu w historii Włoch. Fabuła wykorzystuje ten historyczny konflikt liberalizmu z konserwatyzmem ścierając ze sobą dwa światy i stojącą u ich progu zagubioną owieczkę Margaret. Niespokojnie na ziemi, niespokojnie i w niebie, bo oto jakiś religijny oszołom prawi o jeszcze większych religijnych oszołomach próbując przeciągnąć na swoją stronę Margaret.
Fabularny twist ukuty wokół proroctwa o narodzinach antychrysta całkiem smacznie się udał choć nie uniknięto pewnych odstępstw od fabuły filmu Richarda Donnera. Na tym właśnie polega problem z sequelami, czasem trzeba trochę namieszać, by uzyskać efekt zaskoczenia tam, gdzie finał historii jest już wszystkim znany. I namieszali.
Fabuła okazała się całkiem okej, ale to nie to mnie najbardziej zaskoczyło w całym moim podobaniu. Produkcja bije pokłony przed klasycznym „Omenem”, podrzuca karteczki z miłosnymi wyznaniami – scena śmierci księdza, wisielec na placu sierocińca – to wszystko sprawia, że świat nowego „Omena” zazębia się ze starym. Nowoczesne zagrywki zostały wykorzystane w słusznej sprawie – znowu scena śmierci księdza, czy też krwawy poród – i trudno się gniewać na twórców za posiłkowanie się technikami komputerowymi. Scenografia, rekwizyty, kostiumy – wszystko jest dopieszczone i widać jak mocno przyczyniło się to do budowania atmosfery. Fajnie wyszło, no fajnie. Sama w to nie wierzę.
Moja ocena:
Straszność: 2
Fabuła: 7
Klimat:8
Napięcie: 7
Zaskoczenie: 6
Zabawa: 8
Walory techniczne: 8
Aktorstwo:8
Oryginalność:6
To coś: 7
67/100
W skali brutalności: 2/10
Świetny film jedyne wady to to, że film ten ma elementy fabuły sprzeczne z poprzednią częścią.