W nawiedzonym zamczysku – Jan Łada
Wołyń, rok 1633. Kazimierz jest prawnukiem niesławnego wojewody Hrehora Miśniakowskiego. Hania z kolei pochodzi z rodu Turobojskich. Konflikt ciągnący się od pokoleń nie sprzyja temu co rodzi się między dwojgiem młodych ludzi. Swoista klątwa, czy inne przekleństwo? A od wschodu nadciągają kozacy…
Ksiądz Jan Gnatowski, bo to właśnie jego osoba kryje się pod pseudonimem Jan Łada był temperamentnym publicystą, charyzmatycznym kaznodzieją, ale także twórcą i to nie byle jakim, bo jego książki możemy kategoryzować jako utwory z pogranicza powieści historycznej i powieści fantasty. Taki polski Martin przełomu XIX i XX wieku tylko, że w sutannie zamiast kaszkietu;)
Jego powieści cieszyły się ogromną popularnością do czasu, gdy cenzura PRL postanowiła pogrzebać jego spuściznę. Pierwotnie „W nawiedzonym zamczysku” nosił tytuł „W zaklętym zamczysku” i chyba ten pierwszy tytuł bardziej pasuje do tego co spotkamy na karach powieści. Magia i klątwy owszem, ale duchów i nawiedzeń jak na lekarstwo. Może powinnam być rozczarowana, ale wcale nie jestem.
Mimo, że motorem napędowym głównej osi fabuły jest wątek, który najmniej mnie interesował, żeby nie powiedzieć, że irytował, to całość oceniam wysoko, a nawet jeszcze wyżej.
Można powiedzieć, że „W nawiedzonym zamczysku” to taki prequel do sienkiewiczowskiego „Ogniem i mieczem”, a więc jest to powieść z pod znaku kontusza i szabli, czy tam szpady;) Język nieco archaiczny, ale po to w liceum czytało się „Potop” żeby teraz docenić starania współczesnego wydawcy, który zadbał o lekki szlif i uwspółcześnienie. Tempo akcji jest niemal sensacyjne, a narracja niemal filmowa. Nikt się nudzić nie powinien. Szlacheckie rody, waśnie i najeźdźcy ze wschodu. Bohuna nie ma, ale też jest ciekawie.
Główny wątek to oczywiście nieszczęśliwa miłość, a że ksiądz o miłości pojęcia miał chyba średnie, to wyszły z tego popłuczyny. Rycerski Kazimierz i jego cnotliwa oblubienica zawsze dziewica. On wzdycha, ona mdleje i tak się ta ich relacja kręci.
Dużo ciekawiej jest na dalszym planie. Moją szczególną uwagę przykuła Motra, również nieszczęśliwie zakochana, również – a jakże – w Kazimierzu. Niestety facet mający do wyboru lalkę barbie nie wybierze laleczki Voodoo, a musicie wiedzieć, że Morta cieszyła się w okolicy sławą czarownicy. Magiczna postać, nad którą niemal uroniłam łzę. Podobnie do gustu przypadła mi kreacja Walka wariata.
Wojna i miłość, a gdzie mistycyzm i magia? Głównie w części pierwszej noszącej znaczący tytuł „Noc kupały”. Jest folklor, dawne pogańskie wierzenia, obrzędy i legendy o wilkołakach i upiorach. Jest klimat. Oczywiście te wątki pojawiają się też później, ale tu mamy ich największy urodzaj. Za to na końcu doczekamy się ducha.
Bardzo się cieszę, że powieść udało się wznowić i miałam okazję się z nią zapoznać. Klasyka warta docenienia.
Moja ocena: 7/10
Dziękuję wydawnictwu Zysk i s-ka
Dodaj komentarz