Wrong Turn. Fundation/ Droga bez powrotu. Geneza (2021)
Jen jej chłopak Darius i kompania przyjaciół złożona z duetu Milla i Adam, oraz Louis i Gary udają się na wycieczkę szlakiem Apallachów by pośród gęstwiny lasów zachodniej Virgini odkryć niebezpieczeństwo i zmierzyć się z potwornością.
Jeśli nie zawodzi mnie pamięć to zdołałam obejrzeć wszystkie dotychczasowe części serii „Wrong turn”, w wolnym tłumaczeniu – zły skręt, a w tłumaczeniu oficjalnym „Droga bez powrotu”. Początek serii sięga roku 2001 i do tej pory powstało aż sześć sequeli, bo „Droga bez powrotu – geneza” sequelem nie jest. W zamyśle promocyjnym funkcjonuje ona jako prequel, tudzież reboot, Polski podtytuł ewidentnie zwodzi widza na manowce myślenia o nim jak o powrocie do korzeni i każe sądzić, że zobaczymy naszą rodzinę kanibali w początkach swojej osadniczej kariery. Chyba wyczuwacie w tym pewien sarkazm?
Powiem wprost: nie zobaczycie tu ani jednego kanibala, ani jednego zdeformowanego kazirodczego pomiotu. Filmowymi antagonistami będzie swego rodzaju komuna, sekta, coś na kształt społeczności, której przyświeca pewna idea. A więc nie wataha upośledzonych, niechcianych synów społecznego marginesu, których ktoś popędził w las, a Ci zaczęli się ze sobą parzyć i rozmnażać.
Owszem „Fundacja” bo taką nazwę nosi owa społeczność bez wątpienia wzbudzić może grozę swoimi poczynaniami, ale jest to groza tak osobna i tak daleka od tego prymitywnego, jazgotliwego i zezwierzęconego horroru jaki fundował protagonistom ród kanibali, jak to tylko jest możliwe. Nie do wiary, że twórcą „Genezy” jest twórca pierwszej części „Drogi bez powrotu”.
Osobiście odbieram to jako mało wprawną francuszczyznę, tudzież spin – off serii całkowicie resetujący zamysł cyklu i idący inną drogą. Punktów wspólnych dopatrzycie się niewiele, bo nawet forma znaczącą odbiega od tego do czego przywykli fani serii. Sceny gore są bardzo oszczędne i wszelkie obrzydliwości, którymi tak bogato wysadzany był każdy kolejny sequel gdzieś znika. Dużo tu natomiast ideologii i społecznych rozterek. Poprawność polityczna aż bije po oczach i nawet typowo slasherowe schematy charakterystyk bohaterów zostały wygładzone.
Żeby jakość podratować wiarę w myśl o owym początku i jakoś podczepić tę część do serii możemy sobie podumać, że być może nasi dobrze znani kanibale to przyszłe pokolenie owej „Fundacji”? Gdzieś tam, ktoś źle skręcił, wpadł kuzynce do łóżka, czy zapłodnił omyłkowo siostrę. Zwierzyna leśna tak zmarniała, że lepiej można było się wyżywić z rzadka błądzących turystów, toteż fundacja zmieniła menu na kanibalistyczne. A dalej, to już poszło. Mogło tak być, co nie? A nawet jeśli nie to co? Znany tytuł lepiej przyciąga uwagę potencjalnego widza, niż coś odosobnionego.
Mnie ten film nie uszczęśliwił. Wiadomka, że każda kolejna część serii była coraz to słabsza i gorsza jakościowo, ale trzymała się pazurami wątku przewodniego. Tu mamy trochę granie w chuja z widzem. To jedno, ale nawet jeśli oceniać ów obraz jako całkowicie odrębny twór i dać mu czystą kartę to nadal jest to film marny. Sama robiłam do niego dwa podejścia. Przy pierwszym góra szmat do wyprasowania okazała się bardziej kusząca niż śledzenie losów naszych milenialsów. Przy drugim zwarłam poślady i nie ruszałam się na krok od ekranu. Dzięki temu mogłam wymęczyć tą recenzję i tyle tylko dobrego, że mogę Wam powiedzieć żebyście dali sobie siana z tym filmem.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła: 5
Klimat: 5
Napięcie: 5
Zabawa:5
Zaskoczenie:4
Walory techniczne: 7
Aktorstwo:5
Oryginalność:3
To coś:4
44/100
Bleeee… Skutecznie zachęciłaś mnie do sprzątania oraz prasowania, więc… w sumie dzięki. 😀 Pozdrawiam i życzę miłego weekendu.