The thing from another world (1951)
W amerykańskiej bazie na terenie Alaski grupa naukowców wyłapuje podejrzany wzrost promieniowania w niedalekiej okolicy. Naukowcy udają się na miejsce i odkrywają pokryty lodem statek kosmiczny. Nie udaje im się bezpiecznie wykopać statku, ale wydobywają z jego wnętrza 'pasażera’. Zabierają go do siebie zatopionego w bryle lodu.
Czekając na decyzje zwierzchników nie wszyscy potrafią wykazać się cierpliwością. Przypadek i nieostrożność prowadzi do tego, że obcy zostaje 'rozmrożony’ i o zgrozo, ożywa. Nie jest przyjaźnie nastawiony wobec swoich znalazców.
Czy ta fabuła Wam coś mówi? I powinna, bo dotyczy pierwowzoru „Coś” Carpentera.
Bardzo chciałam obejrzeć ten film. Porównać go ze znacznie popularniejszym remake. Liczyłam, że sprawa będzie wyglądać podobnie jak w przypadku „Inwazji porywaczy ciał” i jego rozlicznych readaptacji i poniekąd tak jest, z tym, że jestem znacznie mniej zachwycona oryginałem i dostrzegam przepaść między nim a filmem Carpentera.
Jak się okazuje jedynym niezmienionym elementem jest pierwszy człon tytułu i napis w czołówce filmu;) Chyba strasznie spodobał się Carpenterwi.
Zmieniono nawet miejsce akcji, w remake jesteśmy już na terenie Arktyki. Ale to akurat niuans, bo Alaska prezentuje się tu niemal jak biegun północny.
Najbardziej zasadnicza równicą fabularną jest sama postać antagonisty z kosmosu. Carpenter widział go zupełnie inaczej.
W filmie Christiana Nyby i Howarda Hanksa obcy jest genetycznym pokrewieńcem rośliny, pada nawet określenie Super Marchewka. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi wcale nie stanowi słabego puntu tego pomysłu.
Według obecnego na stacji badawczej doktora to właśnie ta prymitywna struktura, brak cech zwierzęcych, czy ludzkich przyczynił się do tak zaawansowanego rozwoju tej formy życia i jej cywilizacji. Jakby nie patrzeć to 'Marchewka’ przemierzyła kosmos i wylądowała na Ziemi, a nie na odwrót;)
Naukowiec dopatrzył się w tym słabości swojego własnego gatunku i stwierdził, że obcy jest produktem ewolucji, tak jak ludzie z tym, że my mieliśmy pecha i pochodzimy od zwierząt, a on z roślin więc: „Jego rozwój nie był powstrzymywany przez emocjonalne bądź seksualne czynniki.”
Pomył Super Marchwi jest więc dość interesujący, gorzej natomiast twórcy spisali się przy wizualizacji tego pomysłu. Obcy wygląda jak… człowiek, jak człowiek w ciasnym kombinezonie. Nic więcej. Atakuje wyciągając przed siebie górne kończyny, porusza się przy pomocy kończyn dolnych. Nie ma w nim nic kosmicznego. Gdy wreszcie mogłam go zobaczyć w ostatnich minutach filmu byłam rozczarowana. Wiem, że w ’51 nie było takich możliwości jak dwadzieścia lat później, ale taki sposób zaprezentowania kosmity trącił kompletnym brakiem kreatywności. Już chyba wolałabym żeby z głowy wyrastała mu nać.
Jak napisałam, starcie z obcym przypada dopiero na ostanie minuty filmu, co więc dzieje się wcześniej? Dzieje się podobnie jak w większości filmów starej daty – dużo gadania. Kiedyś scenarzyście wkładali duży wysiłek w dialogi, bo miały one kolosalne znacznie dla zbudowania całej fabuły. Po prostu trzeba było powiedzieć to, czego nie dało rady pokazać.
Mimo iż taka dysproporcja akcji właściwej i całego wstępniaka może niektórych znudzić, mnie to szczególnie nie przeszkadzało – może to kwestia przyzwyczajenia, bo jednak często oglądam stare filmy.
Mimo, że film mnie nie zachwycił, to warto go obejrzeć chociażby w ramach ciekawostki – co doprowadziło do powstania „Coś”.
Moja ocena:
Straszność: 2
Fabuła:6
Klimat:7
Napięcie:5
Zabawa:6
Zaskoczenie:4
Walory techniczne:6
Aktorstwo:7
Oryginalność:7
To coś:6
56/100
W skali brutalności:0/10
formygipsowe napisał
Nie czytałem i nie oglądałem filmu 🙁 muszę to nadrobić .