Złodziej snów – Andrzej Syska – Szafrański
Fryderyk Zaruski mieszka z mamą, pieszczotliwie nazywaną przez niego Duńcią w jednej z Warszawskich kamienic. Odkąd porzucił krawiectwo jego głównym zajęciem jest upijanie się w „Czardaszce” i sprzątanie podwórek.
Pewnego dnia po pijaku Fryderyk rozbija szkatułkę matki, która wnosząc po jej reakcji miała dla niej wielką wartość. W środku znajduje zdjęcie przedstawiające nieznanych mu ludzi w towarzystwie swojej rodzicielki. Wkrótce Ci ludzi zaczynają do niego przychodzić we śnie… pod postaciami ptaków. Gadających ptaków, które chcą mu zdradzić największy sekret jego matki.
Tytuł powieści może Wam się wydać rażąco banalny, bo mnie takim się wydał, zwłaszcza po zakończeniu lektury książki. W powieści znajdziemy masę motywów onirycznych, to właśnie sny zdradzają przed bohaterem głęboko skrywane tajemnice i to pod wpływem snów podejmuje swoje decyzje. Ale kto w takim razie jest tym złodziejem? Może matka, której zdaniem Fryderyka najbardziej zależy na tym by przestał śnić swoje koszmary? Ale zostawmy tytuł w spokoju.
Książka przypadła mi do gustu z kilku powodów. Chociażby ze względu na klimat. Myślę, że akcja rozgrywa się w Warszawie, w końcówce XX wieku, ale przywoływanymi wydarzeniami sięga jeszcze dalej w przeszłość. Sami bohaterzy wydają się niejako reliktami zamierzchłych czasów i wywołuje to bardzie fajne wrażenie.
Co się tyczy fabuły, to bez dwóch zdań jest intrygująca. Tak na dobrą sprawę nie wiadomo, czy mamy do czynienia z opisem delirum tremens, które dopadło w końcu Fryderyka, czy też faktycznie…. a nie powiem Wam co. Dość, że zdarzę, że historia przedstawiona przez nawiedzające bohatera wrony jest mocno zaskakująca.
Sam Fryderyk mimo swoich oczywistych wad da się lubić, a i innych równie barwnych postaci nie zabraknie na kartach powieści. Napisana jest całkiem sprawnie i jej styl niczym nie urąga. Spokojnie mogę polecić na wakacyjną lekturę.
Moja ocena: 6/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Novae Res
Dodaj komentarz