Wigilijna zamieć – Wojciech Rudziński
W wigilijny wieczór Tomek Zawadziński, przyszły policjant, mknie swoim autem przez zimową zamieć, by jak najszybciej znaleźć się w gronie rodziny przy wigilijnym stole. Mrok nocy zwykł sprawiać nieprzyjemne wrażenia, ale to czego doświadczył Tomek okazuje się czyś więcej niż przeczuciem widmowego zagrożenia. Dostrzega coś na drodze. Z powodu niejasnego przekonania o czyjejś obecności we wnętrzu jego samochodu Tomek wykonuje manewr w wyniku którego ląduje w lesie. Opuszczenie wraku w celu znalezienia pomocy okazuje się początkiem najdziwniejszej nocy w jego życiu.
Wojciech Rudziński, jeden z wielu polskich emigrantów, spisał swoją powieść w dalekiej Anglii nie posiadając uprzednio żadnego literackiego doświadczenia. Książka liczy sobie niespełna 130 stron i została wydana na zasadzie coraz popularniejszego self publishingu. Ta droga często staje się dla debiutantów jedyną możliwą przepustką do literackiego świata, dlatego wbrew powszechnemu przekonaniu o niskiej jakości takich publikacji staram się do czasu do czasu dać szansę jakiemuś 'żółtodziobowi’, któremu na wydaniu powieści zależy na tyle by samemu za to zapłacić.
Dzięki temu złowiłam kilka naprawdę dobrych książek, które z niezrozumiałych dla mnie przyczyn nie dostały szansy u tradycyjnego wydawcy. Niestety zdarza się też tak, że trafiam na coś, czego nie da się czytać i żal mi drzewa które poświecono na papier drukarski.
Lektura „Wigilijnej zamieci” nie pozostawia złudzeń, do której grupy jestem zmuszona ją przypisać. Już samemu wydawcy należą się cięgi za skład i łamanie tekstu. Wygląda to tak jakby powieść puszczono do druku prosto z Worda, bez takich podstawowych rzeczy jak marginesy. Gdyby zrobiono to jak należy książkę czytałoby się po prostu wygodniej, choć pewnie zużyto by więcej papieru;) Okładka też odstrasza ( ta czcionka w tytule) i wszytko to jest zasługą jednej osoby. Bardzo nieestetyczna forma wydania.
Fabuła powieści oscyluje w świecie horroru i tego też powodu wpadła w moje ręce.
Początek jest bardzo obiecujący: Samotny kierowca w środku nocnej zamieci śnieżnej, dziwne przeczucie, wypadek. Tomek wędrując przez mrok lasu trafia do karczmy, w której jakby czas się zatrzymał. Poznajemy tu kilku nowych bohaterów i tu gdzie zaczynają się dialogi zaczynają się problemy. Powiem krótko, bo nie chcę się znęcać, dialogi w ogóle nie mają płynności, są sztywne, kołkiem ciosane, budowane jakby na siłę, jakby na przekór logice zdarzeń. Wszyscy bohaterzy używają tych samych zwrotów, brak tu oddzielnych charakterystyk odzwierciedlonych w wypowiadanych kwestiach. Czasami autor stara się stylizować język, używać nieco archaizmów, ale za chwile wyskakuję z jakimś „przydupasem” i wracamy do punktu wyjścia.
Jak wspomniałam mamy tu do czynienia z horrorem, można rzec ghost story, ale bliżej tu do horroru religijnego, pełnego postaci zarezerwowanych dla świata wiary chrześcijańskiej. Choć nie zabraknie też elementów typowych dla innych religii (reinkarnacja). Obok tego mamy sporo niezbyt zgrabnie przemycanej historii czasów średniowiecza i dużo… dużo moralizowania. Autor zaznacza swoje moralne przesłanie z siłą kaznodziei, nie dając czytelnikowi przestrzeni na własną refleksję.
Bardzo żywe opisy dalszych wydarzeń przypominają bitwę o Śródziemie okraszone odrobina „Hellraisera”. wszytko w jednym. Wszytko na bogato, wszytko na szybko.
Osobiście bardzo ciężko było mi się w tym odnaleźć, kolejne wydarzenia śledziłam z rosnącym zdziwieniem, ale niestety nie było to zdziwienie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Historia kompletnie nie w moim guście, nie w moim stylu, nie w moim typie, o czym piszę z naciskiem, bo nie wykluczam, że znajdzie ona swoich zwolenników.
Za książkę dziękuję autorowi Wojciechowi Rudzińskiemu
Gdzieś czytałem, że to 130 stron to jeden z 3 wstępów do powieści właściwej i dłuższej. Taki trailer niby dla większej całości. Ale nie czytałem więc się o jakości nie wypowiem, może jak wpadnie w moje łapy to coś więcej napiszę.
Pozdrawiam.
Tak btw to ostatnio z książkami jeszcze gorzej u mnie niż z filmami 😉 mało kurna czasu. Ile to ja już nowych „Kingów” w księgarniach widziałem… ech… oby mi życia starczyło aby to nadrobić 😛
O! Jeszcze jedno. Zabrakło oceny x/10 czy to tak dla szacunku dla autora?
Z litości:)
Tak, słyszałam o tym zamiarze, nie mniej jednak uważam, że to kiepski pomysł, na ten moment i z tym warsztatem, bo fabuła jak fabuła – mnie nie musi się podobać.
Ja ostatnio więcej czytam niż oglądam. Wczoraj skończyłam „Przebudzenie” Kinga, a propos. Dobrym rozwiązaniem jest przejście na audiobooki, można coś robić i przy okazji umilać sobie czynność lekturą.
Heh audiobook to nie to samo co papierowa książka przy kawce 🙂 Staromodny jestem 😛 Zresztą moja ładniejsza połowa choć nie lubi kawy to sądzi tak samo 🙂 Tylko jej jeszcze potrzebna do tego klimatyczna lampka… nocna, albo wina 😀
Powiem Ci, że też byłam tego zdania, ale przekonałam się do tej formy. Tylko z ebookami niezmiennie mam problem
Autor mógłby się pogniewać za literówkę w nazwisku.