Donikąd – Konrad Czerski
„Jestem człowiekiem znikąd, który zmierza donikąd.” To zdanie zamyka w sobie całą egzystencję bohatera debiutanckiej powieście anglisty z Wrocławia, Konrada Czerskiego.
Bruno Werner, młody spadkobierca rodzinnej fortuny to egocentryczny i rozmemłany typek, który jak zwykłam określać pewien typ człowieka: ma ambicje, żeby mieć ambicje. W chwili, gdy go poznajemy jest już 26 latkiem, a jego przedsiębiorczy rodzice giną w wypadku. Jego bardziej ogarnięty brat przejmuje rodzinną firmę, a nasz niebieski ptaszek przytula okrągłą sumkę, by dalej śnić swój sen o potędze. Nie skończywszy żadnych studiów, bez zawodu, bez pracy postanawia napisać swoją pierwszą powieść. Tu się zaczyna podróż, jak by się wydawało, zmierzająca donikąd. Drogowskazem na niej, ma być dla młodego literata, tajemnicza książka znaleziona na targi staroci oraz jego własna zmora wena.
Od pierwszych chwil nie zapałałam miłością do przystojnego – jak wynika z opisu- lesera. Mimo iż bohater drażnił mnie to okazał się być bardzo dobrym przewodnikiem po dość szalonym świecie „Donikąd”. Pasował tam jak ulał!
Bruno, po za wrodzonym nieogarnięciem cierpi także na swego rodzaju psychiczne dysfunkcje. W powieści pojawiają się fragmenty, w których totalnie odpływa w niebyt, sam nazywając ten stan atakami. Winą za to obarcza Kaduka. Czym jest kaduk? Diabłem? Zjawą? A może bezpańska spuścizną, jeśli sięgnąć do prawa rzymskiego. Trzeba by o to zapytać autora:)
Nasz bezpański Bruno to dość inteligentny facet, więc jego wywody czyta się ciekawie, a domniemana choroba psychiczna dodaje całości smaku.
Historię wyprawy Bruna śledzimy z trzech perspektyw: Pierwsza to bieżące wydarzenia z jego życia: Śmierć rodziców, literackie bóle porodowe, romans z młoda businesswoman i wreszcie, śledztwo w sprawie książki.
Śledztwo przeplatane fragmentami czytanej przez bohatera powieści otwiera nową perspektywę. Jest nią świat tajemniczej książki niejakiego Daremo Inaia, która jest dość fantastyczną wizją alternatywnego świata.
Jest to świat, w którym żyje Utaguri- poszukiwacz odpowiedzi. Podróż jaką odbywa fikcyjna postać staje się dla Bruna inspiracją do własnych poszukiwań. Czego? Żeby on sam to wiedział:) Opisy świata Genei, szczególnie pustkowia od razu skojarzyły mi się z 'radosną’ twórczością Beksińskiego.
Trzecia perspektywa to obraz życia młodej głuchoniemej mieszkanki Nowego Jorku. Nie miałam bladego pojęcia jak mistyczne przeżycia Sophie mają się do sprawy Bruna, ale w końcu wszytko się wyjaśnia- oczywiście tylko na tyle na ile życzy sobie tego autor „Donikąd”.
Samo zakończenie zdaje się puszczać oko do czytelnika, który z góry założył, że wątpliwości Bruna, jego wrażenie 'nieistnienia’ jest chorą projekcją nadpobudliwej wyobraźni.
SPOILER: Bo cóż, może faktycznie jest tak, że Bruno jest fikcją w równiej mierze jak Utaguri? Pojawił się w wizji Konrada, tak jak Utugari pojawił się w wizji Sophie. A może wszystkie postaci literackie jakie rodzą się w nagłym przypływie literackiego olśnienia zaczynają istnieć fizycznie, a Bruno różni się tylko tym, że miał przyjemność poznać swojego 'stwórce’? Słowa Bruna o tym, że „żyje w papierowym labiryncie” świetnie by się wpisywały w tę koncepcję.Tu wchodzimy na pole, które określiłabym niebezpieczną filozofią literacką. Jestem ciekawa, czy komuś z czytelników coś równie absurdalnego przyszło do głowy;)KONIEC SPOILERA.
Co mogę powiedzieć o tej książce od strony formy? Konrad Czerski nie spadł z księżyca- na co mogła by wskazywać treść jego powieści;) – Praca tłumacza zafundowała autorowie pewną wprawność językową i to widać.
Często posługuję się metaforą, czasami okraszoną ironią czasami wręcz przeciwnie, śmiertelną powagą.Takie krótkie opisy zawierające ten akurat środek językowy dają większe pojęcie o wewnętrznych przeżyciach bohatera niż rozwlekle analizy stanu ducha i bardzo mi się to podoba.
Jeśli chodzi o sam sposób snucia opowieści to miałam wrażenie, że trochę gubił wątki. Niczym jego bohater w czasie swojego dysocjacyjnego ataku. Czy to źle? Jeśli mielibyśmy do czynienia z twardym realizmem, byłaby to zbrodnia, ale to w końcu fantasmagoryczny świat przedstawiony rozchwianego artysty, więc takie potknięcia można uznać za zamierzone.
Podobał mi się cały klimat tej powieści. Nie wiem, czy autor jest fanem literatury Japońskiej, ale jego książka na kilometr zalatywała mi Murakamim. Co się doskonale składa, bo kocham Murakamiego:)
Dzieło dość nietypowe, jak na polski rynek wydawniczy. Nie wiem, czy będzie o nim głośno, ale mniemam, że 'coś z tego będzie’. Wywróżyłam sukces paru Oficynkowym debiutom, więc czekam na rychłe fanfary, bo jak na razie panuje cisza grobowa. Jakby co, to dostane lincz za sianie popeliny, ale mówię: „Donikąd” to dobra rzecz.
Moja ocena: 8+/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Oficynka:
Dodaj komentarz