Wszyscy moi przyjaciele nie żyją (2020)
Poranek po Sylwestrowej nocy. Dwóch policjantów przybywa na miejsce masowej zbrodni. W domu młodzieńca, Marka, zastają tylko jedną ocalałą – dziewczynę pogrążoną w ciężkim psychicznym szoku wywołanym faktem, że wszyscy jej przyjaciele nie żyją. Trupy rozrzucone po całym domu, ofiary strzelaniny, ataków tępymi narzędziami, porażanie prądem, uduszeń… Pytanie jest tylko jedno: co tam się odjebało?
Moi Drodzy, nie przybyłam tu dziś by życzyć śmierci Julce Wieniawie, bo już wstęp do filmu mówi nam że to ona będzie jedyną ocalą. Chyba na naszych oczach rodzi się legenda pierwszej polskiej final girl😉 Przybyłam by opowiedzieć Wam o polskiej komedii, czarnej komedii, która mnie rozbawiła.
Nie zdarza się to często, w zasadzie od czasu „Testosteronu” i historii 'sukienuni’ się to nie zdarzyło. I nie wiem czy mój całkiem pozytywny odbiór tego filmidła wynika z poświątecznych traum, czy może jest konsekwencją mojego niezwykle chujowego nastawienia do „Wszyscy moi…”. Bo tak, spodziewałam się tragedii, zamuły i pseudo refleksji nad konwencją gatunku.
Zamiast tego dostałam produkcję, która o nic się nie stara i niczego nie wymaga. Nie krzyczy, że jest przełomem, nie oczekuje, że wpasuje się w gust tej grupy wielce świadomych wyznawców teorii hołdów jakie to jeden film ma składać drugiemu. Po prostu nie sugeruje, że powinniśmy się koniecznie dopatrzeć w nim czegoś czego nie ma, bo inaczej wyjdziemy na ignorantów. „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” oferuje zabawę, ostrą, ale niezobowiązującą jak seks po pijaku, czy partyzanckie macanki po krzakach.
Pomijając wstęp będący w zasadzie epilogiem, początek filmu to przedstawienie w komediowym ujęciu osób dramatu. A tu mamy taką niunie ładnie uczesaną, kwiatowo ubraną pod rękę z Krzyśkiem Bosakiem, a tam tacy dwaj co chcieli by zamoczyć, cycki, cycki, wszędzie cycki, wróżbitka Anastazja, Milf dosiadający młodzieńców, czarny mormon z Jezuskiem w sercu i waginą na twarzy i tak dalej i tak dalej. Obietnica chujowej zabawy w chujowym towarzystwie już jest tu na miejscu.
Obserwując poczynania naszych bohaterów w pierwszej partii filmu obcujemy z dobrze znanym sex comedy, jak te wszystkie 'Amerykańskie szarlotki’ etc. Młodzi bardzo amerykańcy ludzie, grający w amerykańskie gry zaoceaniczne, przenoszący amerykańskie wzorce na polskie podwórko. Widzę tu takie właśni stado, które che być fajniackie, dzejzi i krejzji, a lajf jest lajf. Z tego wszechobecnego funu stopniowo wyłaniają się małe umartwienia, a te w końcu staną się przyczółkiem dla masowej śmierci.
Szybkie tempo filmu nie pozwala na nudę, czy choćby szybką refleksję: ale to głupie. A nawet jeśli takowa się pojawi, to jak tu się nie śmiać z epicko przestrzelonego łba. Przecież jesteśmy pojebani, nie ma co się oszukiwać 😉 Nie piętnuje w tym miejscu osób, które linczowały ten film. Tak się tylko zastanawiam, ile spośród nich chwaliło komediowe walory „Wiecznego studenta”, „Projekt X” czy innych tego typu 'zagramanicznych’ przedsięwzięć i tęskno wzdychało: no u nas to takich filmów się nie robi. No teraz się zrobiło. Wystarczy wykręcić mózg, zostawić na pralce i zabawa murowana. Bawcie się dobrze Smutasy w Nowym Roku.
Maciej napisał
Gdybym nie doczytał dalej tego wpisu na pewno pomyślałbym, że nie jest to polski film, bardziej skłaniałbym się jak to zostało wyżej napisane do „Amerykańskiej szarlotki” (wszyscy wiedzą o co chodzi)
Magda napisał
Nie miałam w planach ale po twoim poleceniu obejrzę?
ilsa333 napisał
Baw się dobrze:)