Rzeźnia numer pięć – Kurt Vonnegut
Billy Pilgrim, słabowity uczeń, lękliwy żołnierz, optyk, mąż i ojciec snuje historię swojego życia. A właściwie wielu żyć. Które z nich zrodziły się w wojennej traumie, a które były realne, czytelnik może zdecydować sam.
Zawsze chciałam przeczytać „Rzeźnię numer Pięć”. Wiedziałam, że książka jest wysoko na liście najlepszych powieści amerykańskich XX wieku, więc poniekąd czułam się do tego zobowiązana. Druga rzecz, że nie słyszałam o tej książce ani jednej negatywnej opinii. Ale jak to bywa z klasyką, wszyscy chcę znać, nikt nie chce czytać;)
Tak więc w tym miejscu mogę zapewnić wszystkich zlęknionych, obawiających się, że Kurt ich przerośnie, że nie jest to powieść tego rodzaju. Jak na klasyka, ma w sobie dużo walorów rozrywkowych, przy jednoczesnym zachowaniu bardzo wysokiego poziomu. Oczywiście mówiąc o walorach rozrywkowych nie mam na myśli jakiś żarcików. Humor obecny w tej historii jest słodko–gorzki. Jak pisał o tej książce Time: bardzo śmieszna książka, która nie pozwala się śmiać.
Druga rzecz, której macie prawo się obawiać to wojenna tematyka. Sama takich książek nie czytam, nie licząc lektur szkolnych w czasach zamierzchłych. Wydając tą książkę w końcówce lat ’60 Kurt niejako ujawnił fakty związane z bombardowaniem Drezna, więc wówczas musiało to wywołać niemały szok. Mimo, że nie jest to stricte dokument przepełniony naturalizmem. Bohater ucieka z tej rzeczywistości a my możemy uciec wraz z nim. Elementy sci- fi chronią nie tylko Billy’ego, ale i czytelnika. Można powiedzieć, że chcąc uciec przed rzeczywistością, ucieka on w szaleństwo, ale równie dobrze, można to odebrać jako wybranie pewnej perspektywy postrzegania. Mamy tu do czynienia z pewną… filozofią. Owszem ubraną w płaszcz porwania przez obcych (sic), ale jednak. Tak więc mili Państwo, do lektury
Moja ocena:9/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Zys i s-ka
Dodaj komentarz