Egzorcysta – William Peter Blatty
W związku z zawodowymi zobowiązaniami, aktorka Chris McNeal wynajmuje dom w Georgetown, nieopodal siedziby Towarzystwa Jezusowego. Mieszka wraz z dwunastoletnią córką Regan, dwójką służących i sekretarką.
Pochłonięta pracą z trwoga dostrzega, że jej jedynaczka zaczyna zmieniać się nie do poznania. Wszytko od czasu rozpoczęcia zabaw z tabliczką Ouija i nawiązania za jej pośrednictwem znajomości z Kapitanem Howdy’m.
Zachowanie Regan ulega drastycznemu pogorszeniu, dochodzą do tego objawy, które z trudem można wyjaśnić medycznie. Szereg badań klinicznych nie przynosi oczekiwanych odpowiedzi.
Ostatecznie strapiona matka zwraca się o pomoc do jezuity, księdza Karrasa, który stara się dowiedzieć czy w chorobie Regan nie miały udziału nadnaturalne, demoniczne siły.
Czy są tu tacy, którzy nie znają „Egzorcysty„, filmu Wiliama Friedkina?
Nakręcony na początku lat siedemdziesiątych obraz okrzyknięto arcydziełem horroru. Do dziś filmowi twórcy starają się naśladować zawartą w nim koncepcję opętania i tym samym dorównać jego jakości. Mogę się mylić, ale jest to chyba pierwszy film o opętaniu przez demona.
Scenariusz powstał w oparciu o powieść amerykańskiego pisarza libańskiego pochodzenia Williama Petera Blatty’ego. Autor powieści jest jednocześnie autorem scenariusza co przekłada się na jego wierność powieściowemu pierwowzorowi.
Oczywiście pewne różnice są, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że nowe wydanie jest uzupełnione o, jak twierdzi autor, kilka dodatkowych 'scen’, których rzecz jasna nie zobaczymy w filmie, ani nie spotkamy w pierwszym wydaniu powieści. Nie są to jednak różnice mające znaczący wpływ na odbiór całości. Ostatnim razem „Egzorcystę” oglądałam dość dawno, więc nie przywołam Wam żadnych konkretów.
Rzecz najważniejsza, czy książka jest lepsza od filmu? Statystycznie rzadko się zdarza by filmowa wersja spotkała się z lepszym odbiorem niż książkowy oryginał, ale zdarzają się takie przypadki.
Jeśli chodzi o „Egzorcystę” jestem bliska stwierdzenia, że film jest lepszy. Zaczynając książkę nijak nie mogłam się przekonać do stylu autora, może to kwestia tłumaczenia, nie wiem, ale wydawał mi się mało literacki, bardziej reportażowy.
Charakterystyka głównych postaci nieco mnie zawiodła, nie znalazłam tu nawet zaczątków jakiejś głębszej analizy postaw bohaterów. Mam tu na myśli szczególnie matkę Regan, Chris. Trochę lepiej ma się sprawa z młodym księdzem psychiatrą, ale i tak najbardziej w pamięć zapadł mi plączący się pod nogami detektyw.
Jeśli chodzi o ewidentne plusy książki to z pewnością jest to wątek naukowy, albo 'pseudonaukowy’ jak kto woli, czyli dociekania księdza psychiatry na temat autentyczności przypadku Regan.
W porównaniu z filmem sam rytuał egzorcyzmu jest tu zaledwie wisienką na torcie, a większość powieściowych stronic poświecono na rozwiązanie kwestii, czy w ogóle mamy tu do czynienia z opętaniem.
Szczęśliwie się złożyło, z nasz klecha nie był człowiekiem silnej wiary toteż obyło się bez moralizowania i jak na książkę z tak silnym motywem religijnym nie szczególnie odczuwamy tu wpływ Stwórcy. Zupełnie inaczej niż w przypadku książki „Zbaw nas ode złego”, gdzie wszystkim jakby rozum odjęło.
Teraz już chyba rozumiecie dlaczego ciężko przyznać mi wyższość którejkolwiek z wersji tej historii. I film i książka mają swoje zalety. Uważam, że obie wersje warto poznać, chociażby po to by porównać je z tymi wszystkimi nowymi trendami rządzącymi światem horroru religijnego.
Moja ocena:7/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Vesper
TO jest klasyk w najlepszym wydaniu!