Jedyne dziecko – Jack Ketchum
Kolejne mało przyjemne dzieło Jacka Ketchuma. Wzięłam się za nie niemal zaraz po lekturze „Dziewczyny z sąsiedztwa”. Nastawiłam się na makabreskę, ale o dziwo nie jest tak źle:) Choć być może to kwestia mojej wrażliwości.
W „Jedynym dziecku” znowu mamy do czynienia z literacką interpretacją prawdziwej historii, która wydarzyła się w nieszczęsnych Stanach Zjednoczonych.
Być może na fakt, iż opowieść nie uderzyła w mnie równie mocno jak to było w przypadku „Dziewczyny z sąsiedztwa” wpłynęła narracja. Tu mamy narrację trzecioosobową. Narrator nie jest jednym z uczestników wydarzeń, co niejako pozwala czytelnikowi na zachowanie dystansu.
Lydia miała w życiu pecha. W domu rodzinnym nie zaznała zbyt wiele dobrego, jej pierwsze małżeństwo okazało się pomyłką a drugie… drugie małżeństwo to już tragedia w odcinkach.
Jej drugi mąż Artur nosił w sobie zło od najmłodszych lat. Co mogło mieć na to wpływ, dowiemy się w epilogu.
Jest prawdziwym zwyrodnialcem. Większość przestępców seksualnych to reprezentanci osobowości niedojrzałej.Takie typki po prostu mają gdzieś potrzeby innych ludzi, liczy się tylko ich frajda. Ale w przypadku Artura mamy do czynienia z nie tak popularnym jak by się wydawało sadystcznym sukinkotem.Artur czerpie przyjemność z zadawania bólu Lydii, ale to mu nie wystarcza.W końcu obraca się przeciw swojemu dziecku.Zgroza.
Podobnie jak w przypadku „Dziewczyny z sąsiedztwa” mamy do czynienia z literackim profesjonalizmem. Z iście naukowa dokładnością Ketchum opisuje objawy występujące u molestowanego dziecka.Wiarygodność opisu jest zdecydowanie najmocniejszą stroną pisarza.
Zakończenie tej historii poruszy największego twardziela. Bezsilność wobec zła, to ulubiony temat Ketchuma.
Moja ocena:
8/10
Recenzja bierze udział w wyzwaniu klasyka horroru.