Mothers’ Instinct/ Instynkt (2024)
Ameryka lat ’60. W dwóch sąsiadujących ze sobą domach na przedmieściu mieszkają Alice Branford i Celine Jennings. Kobiety łączy przyjaźń wynikła głównie jako konsekwencja przyjaźni ich synów, równolatków i bliskiego sąsiedztwa. Pewnego dnia podczas pracy w ogrodzie Alice zauważa syna Celine niebezpiecznie wychylonego poza taras ich domu. Krzyczy do chłopca, biegnie na sąsiednie podwórko próbując zapobiec tragedii, ale gdy jest już na miejscu – jest za późno. Max spada i odnosi śmiertelne obrażenia. Pogrążona w żałobie Celine zamyka się w sobie, a Alice nabiera przekonania, że przyjaciółka obwinia ją o wypadek i śmierć jedynego dziecka.
Amerykańska produkcja utrzymana w klimacie paranoid thrillera (domestic thrillera?) stanowi remake francusko-belgijskiego „Duelles” z 2018 roku, czy też raczej readaptację powieści „Derrière la haine” Barbary Abel, bo właśnie na podstawie tej książki powstały scenariusze obydwu filmów. Co jest w sumie ciekawe i już Wam mówię dlaczego. Czytając opis filmu byłam przekonana, że będzie on stanowić ekranizację, ale zupełnie innej książki. Podobieństwo do czytanych przeze mnie – nie tak dawno – „Szeptów” Ashely Audrian aż bije po oczach. Co prawda tylko biorąc pod uwagę szybki rzut oka na opis filmu, a nie całość jego fabuły, ale jednak. Może jakaś inspiracja? Wróćmy jednak do faktów, a nie moich przewidzeń.
Nie miałam okazji czytać powieści belgijskiej autorki, ani oglądać pierwszej ekranizacji, więc nie porwę się na porównania. W amerykańskiej wersji, silnej obsadowo (Chastain i Hathaway) mamy do czynienia z thrillerem ukutym na rodzinnym dramacie. I nie będzie chyba niespodzianką jeśli powiem, że ów dramat rozgrywał się już na długo przed tragiczną śmiercią siedmiolatka. Dramat dwóch zaprzyjaźnionych kobiet.
Obydwie mają zupełnie inne wizje własnej przyszłości, inne marzenia. Alice robiąca wcześniej dziennikarską karierę marzy o powrocie do pracy, ani myśli o spełnieniu pragnienia swojego męża, Simona by powiększyć ich trzyosobową rodzinkę. Dodatkowo kobieta mierzy się z problemami natury psychicznej, traumą z przeszłości, która najpewniej przyczyniła się do depresji poporodowej w którą wpadła. Obecnie zdaje się trzymać całkiem dobrze, ale to tylko pozory. Jak delikatna i podatna na zranienia jest jej psychika dowodzi powoli rozkręcająca się paranoja po śmierci dziecka sąsiadki. Bo to tylko paranoja, prawda?
Celine, która wcale nie tęskni za swoją pracą pielęgniarki nie marzy o niczym innym jak o kolejnym dziecku właśnie. Niestety diagnoza lekarska skazała ją na bezpłodność toteż z niedowierzaniem patrzy na deklarację przyjaciółki, że jej akurat jedno dziecko wystarczy. I to właśnie ona, ta która tak docenia swoje macierzyństwo traci jedynego syna. Psi los.
Celine po śmierci swojego jedynaka początkowo zamyka się w sobie, nie chce oglądać ani Alice, ani jej synka Teo. To wpędza Alice w poczucie winy i odpowiedzialności za całą sytuację. Gdy w końcu Celine powoli wychodzi ze swojej skorupy następuje zwrot w drugą stronę. Bardzo zależy jej na bliskości rodziny Alice, szczególnie małego przyjaciela jej zmarłego synka. To budzi dużo sprzecznych emocji, nie tylko w Alice. Gdy dochodzi o niemal lustrzanej sytuacji na tarasie domu Celine, z tym że to Teo na nim stoi następuje krach. Tym razem Alice dobiega na czas, nie pokonuje podwórka okrężną drogą tylko dla ratowania swojego dziecka przeciska się przez żywopłot. Dla mojego syna tego nie zrobiłaś – zdaje się mówić spojrzenie Celine. I tu mili Państwo zaczyna się jazda. Poczucie winy i odpowiedzialności za śmierć małego Maxa rozkręca się u Alice na dobre, a zachowanie Celine wcale jej nie pomaga. Alice jest przekonana, że kobieta dąży do odwetu. Czy to możliwe? Sami popatrzcie.
Świetny aktorski pojedynek, sentymentalna podróż do Stepford i psychologiczna gra. To funduje nam „Instynkt”. Bardzo dobre, angażujące emocjonalnie widowisko.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła: 8
Klimat:7
Napięcie:7
Zaskoczenie:7
Zabawa: 8
Aktorstwo:8
Walory techniczne: 7
Oryginalność:6
To coś:7
66/100
W skali brutalności: 1/10