Late night with the devil/ Późna noc z diabłem (2024)
Stany Zjednoczone, lata ’70. Gospodarz niegdyś popularnego show „Night Owls with Jack Delroy” podejmuje próbę reanimacji telewizyjnego formatu po dłuższej nieobecności na antenie. Jack jest człowiekiem, który potrafi zrobić naprawdę dużo dla swoich widzów, czego dowodem był odcinek, w którym przytargał do studia swoją terminalnie chorą małżonkę by w wieczornym programie pogadać z nią o umieraniu. Tym razem stawia na samego diabła. W noc halloween roku 1977 do specjalnego odcinka emitowanego na żywo zaprasza parapsycholożkę i jej podopieczną, opętaną nastolatkę.
Bracia Cairnes, z pochodzenia Australijczycy, wymarzyli sobie stworzenie filmu będącego odzwierciedleniem ich osobistych przemyśleń na temat popularnych w czasach ich dzieciństwa nocnych talk show, łącząc to z zamiłowaniem do grozy. Wydawać by się mogło, gdzie Rzym a gdzie Krym? Ale jeśli weźmiemy pod uwagę kwestię socjologicznych uwarunkowań, to myślę, że zarówno zjawiska społeczne jakich można było uświadczyć obcując z niektórymi amerykańskimi formatami, jak i obecna w lata ’70 satanic panic mają ze sobą sporo wspólnego. Nawet w naszych polskich „Rozmowach w toku”, nie emitowanych przecież na paśmie nocnym, tylko normalnie w biały dzień, mogliśmy obserwować cuda niewidy, delikatnie mówiąc patologie wszelkiego kalibru, że nic tylko nasrać na środku i porzygać się na zielono przy wtórze rytuału rzymskiego recytowanego przez Drzyzgę. Twórczy bracia, jak przypuszczam, na zmianę, ukradkiem podglądali ten dorosły świat amerykańskich night show i amerykańskich masakr piłą mechaniczną, a w dorosłości doszli do konkluzji, że to gotowy materiał na horror. I myśl stała się ciałem, a raczej filmową taśmą.
„Late night with the devil” jest niczym znaleziona w kartonie na strychu wypłowiała widokówka, pozdrowienie z innych czasów. Nakręcony kamerami cyfrowymi, z wykorzystaniem pudełkowego formatu zdjęć i oldscholo’wym oświetleniem, dokładnie takim jakim dysponowała amerykańska telewizja w latach ’70, retro scenografia, retro kostiumy i charakteryzacja. Można dać się nabrać, że oto oglądamy stary amerykański talk show.
A w nim, cuda Panie, cuda. Gdy dzięki wstępniakowi wiemy już więcej na temat gospodarza show, przechodzimy do zapoznania się z formułą programu: poważne tematy kontra wygłupy maskotki programu Gusa, wszystko przy muzyce na żywo i aplauzie rozentuzjazmowanej publiczności. Goście starannie skontrastowani, gospodarz w roli siewcy konfliktu. To, czego doświadczymy dalej można nazwać seansem egzorcyzmów na żywo. Nastolatka, przypominająca dobrze znaną Regan McNeal brawurowo prezentuje swoje drugie, demoniczne oblicze. Kicz i groteska zestawiona z najbardziej klasycznym pojmowaniem grozy. Czuć w tym klimat „Egzorcysty”, czy „Carrie”, szlagierów prawiących o zjawiskach paranormalnych. Mnie oglądało się to bardzo dobrze, a niecodzienna konwencja wprowadziła odrobinę świeżości w skostniały motyw.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła: 6
Klimat:9
Napięcie:6
Zabawa: 7
Zaskoczenie: 6
Walory techniczne: 9
Aktorstwo: 7
Oryginalność: 8
To coś: 7
66/100
W skali brutalności: 1/10
Dodaj komentarz