„Historia opowiedziana kiedyś przy ognisku przez starszego kolegę, która zapadła mi w pamięci do dziś:
Przez długie lata w pewnej małej Polskiej miejscowości na torach kolejowych każdy pociąg w niewyjaśnionych okolicznościach zatrzymywał się na chwile, tracił łącznośći i gasły światła. Po chwili samoistnie ruszał bardzo powoli bez pomocy maszynisty. Po około 100 metrów wszystko wracało do normy. Nikt nie wiedział dlaczego akurat w tym miejscu pociągi się zatrzymywały. Po paru miesiącach pewien ksiądz podróżując pociągiem w tak zwanym „martwym punkcie” zauważył chwile po tym jak pociąg samoistnie powoli ruszał odciski dłoni na szybach w ale od zewnątrz. Nie dawało mu to spokoju. Opowiedział historie księżom z różnych parafii i wpadli na pewien ciekawy pomysł. Gdy pociąg zatrzymał się w tej miejscowości i po paru sekundach znowu sam ruszył pasażerowie otworzyli okna i wysypywali mąkę. Ku po ich zdziwieniu mąka opadła na setki nie widzialnych gołym okiem postaci ludzi którzy pchali pociąg. Księża wysiedli z pociągu i zaczęli się modlić o dusze tych wszystkich ludzi. Dnia następnego pociągi kursowały bez problemu po „martwym punkcie” i jest tak do dziś. Szybko się okazało że dnia 6.06.1906 roku i godzinie 6 wykoleił się pociąg w tej miejscowości i nikt nie przeżył.”
Korn619
„Cieszę się, że zorganizowałaś konkurs na straszną historię, ponieważ jakiś czas temu miałem w swoim życiu pewną zagadkową sytuację, o której do dziś nie wiem co sądzić, i której wspomnienie wciąż wywołuje we mnie dziwny niepokój. Nie wiem, czy w ogóle należy uznawać ją za straszną, bo być może jestem po prostu przewrażliwiony i tak naprawdę nie wydarzyło się nic, co powinno budzić mój lęk, jednak jestem pewien, że to, co wówczas zobaczyłem, nie było wytworem mojej wyobraźni, ani pozostałością po śnie, co sugerowały mi osoby, którym później o tym opowiadałem.
W każdym razie miało to miejsce jakieś pół roku temu, kiedy to zamieszkałem w moim nowo zakupionym mieszkaniu. Jest to niewielki lokal w starym budownictwie niemalże w centrum miasta, nabyty od młodego małżeństwa z dzieckiem, które postanowiło kupić dla siebie coś większego. Moi sąsiedzi to w większości starsi, samotni ludzie, raczej przychylnie, jak sądzę, do mnie nastawieni. Mój kontakt z nimi ogranicza się zwykle do grzecznościowej wymiany „dzień dobry”, gdy wychodząc lub wracając do domu spotykam ich na klatce schodowej. Z jedną tylko sąsiadką zdarzyło mi się przez cały ten czas porozmawiać kilka razy trochę dłużej. Jest to starsza, drobna kobieta o siwych włosach upiętych zawsze w kok z tyłu głowy. W ruchach dość energiczna i, jak mi się już podczas pierwszego spotkania z nią wydało, przesadnie wobec mnie uprzejma. Spotykałem już wielu starszych ludzi, ale jeszcze nigdy żadna z tych osób nie zdawała się zabiegać o moją uwagę tak bardzo, jak ta kobieta. Pomyślałem sobie jednak, że to pewnie przez fakt, iż mieszka sama i nieczęsto zdarza się, żeby ją ktoś odwiedzał.
Jakieś dwa miesiące temu miałem pewien sen i może dziś już nie wydawałby mi się on tak dziwny i niepokojący, gdybym wtedy, zamiast wstać z łóżka, po prostu go zbagatelizował i spróbował ponownie zasnąć. Pojawiła się w nim moja wspomniana przed chwilą sąsiadka, i to jej postać oraz to, co robiła, napędziło mi niemałego stracha.
Śniło mi się, że był środek nocy, wokół panowała cisza i dziwna, tajemnicza atmosfera. Na początku nie do końca wiedziałem, gdzie się znajduję, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że jestem u siebie w domu, a dokładniej, że po prostu w jakiś sposób widzę to, co dzieje się za drzwiami mojego mieszkania, na klatce schodowej. Stała tam ona i skierowana w stronę moich drzwi wykonywała rękoma w powietrzu jakieś dziwne gesty. Cisza była wręcz przejmująca, ale po chwili zacząłem wychwytywać jakiś ledwo słyszalny szmer. Wtedy też zobaczyłem jej twarz, wykrzywioną nienaturalnym grymasem, i uświadomiłem sobie, że tym szmerem był jej chichot, brzmiący trochę jak jakoś dziwnie zniekształcony, a przez to bardzo złowrogi, śmiech małego dziecka. Widok ten oraz dźwięk utrzymywały się w mojej podświadomości zaledwie przez kilka sekund, ale moje przerażenie rosło przez ten czas coraz bardziej, aż w końcu się obudziłem z walącym mocno sercem i dopiero uświadomiwszy sobie, że był to sen, trochę się uspokoiłem.
Zapaliłem nocną lampkę i wstałem z łóżka, żeby pójść do kuchni napić się wody. Przechodząc przez przedpokój naszła mnie absurdalna myśl, by wyjrzeć na klatkę schodową. Założę się, że wielu ludzi oglądając jakiś horror lub czytając powieść grozy, w momencie gdy bohater zaniepokojony jakimiś hałasami dochodzącymi z dworu lub piwnicy idzie tam poznać ich przyczynę, mówi sobie, że nigdy nie zrobiłoby tego samego. Jednak w rzeczywistej sytuacji, gdy coś ich zaniepokoi, zawsze chcą to sprawdzić. Podobnie było ze mną, po prostu musiałem przekonać się, że nikogo nie ma na zewnątrz. Wyjąłem latarkę z szafki w przedpokoju i otworzyłem drzwi prowadzące na klatkę schodową. Zalewała ją ciemność, więc skierowałem strumień światła z latarki najpierw na podłogę przed wejściem, potem wzdłuż korytarza, na końcu oświetlając prowadzące w dół schody. Naraz poczułem silny wstrząs w piersi, widząc jak tył głowy mojej sąsiadki znika za pochyłą balustradą. Zamarłem w bezruchu nie mogąc złapać tchu. Jedna lub dwie sekundy, w czasie których widziałem chowające się za drewnianą poręczą upięte w kok siwe włosy kobiety, jawiły mi się trwającym całą wieczność ponurym spektaklem, w którym doznałem nagłego, dziwnego wrażenia, że cały mój świat i wszystkie dotychczasowe doświadczenia zostały poddane jakiejś koszmarnej manipulacji. Gdy głowa starej kobiety znikła mi z pola widzenia, pozostało już tylko ciche skrzypienie schodów, jęczących ledwo pod nieznacznym naporem jej ostrożnych kroków. „Chwileczkę, proszę pani!”, powiedziałem drżącym głosem, ale na tyle głośno, by mogła mnie usłyszeć, lecz w odpowiedzi usłyszałem tylko ten sam cichy dźwięk skrzypiącej podłogi, a chwilę później przekręcanej powoli klamki u drzwi. Nie ruszałem się na krok, by nie zagłuszyć ewentualnych dalszych odgłosów dochodzących z dołu, jednak po zamknięciu się drzwi od domu kobiety, zapadła całkowita cisza. Stojąc jak wryty, odczekałem jeszcze jakąś minutę, po czym wróciłem do swojego mieszkania. Zegar pokazywał piętnaście po trzeciej. Zapaliłem światło w salonie i postanowiłem już nie spać do rana. I tak pewnie nie zmrużyłbym oka.
Od tamtego czasu ani razu nie spotkałem sąsiadki. Wiele razy przechodząc obok jej drzwi słyszałem dochodzące z mieszkania ciche odgłosy krzątania, lecz nie zdarzyło mi się już osobiście na nią natknąć, ani słyszeć z mojego piętra, by ta opuszczała swoje domostwo.”
Brązowy Jenkin
Dodaj komentarz