Dziewczyna # 9 – Tami Hoag
Jest sylwestrowa noc w mroźnym Minneapolis. Młody kierowca limuzyny, który tego wieczoru wozi grupę pijanych i napalonych klientów, dostrzega tuż przed sobą niecodzienny widok. Wszytko dzieje się zbyt szybko by mógł zareagować. Z bagażnika auta jadącego przed nim wypada młoda kobieta. Rzucona na drogę jak worek śmieci. Wypadła? Wyskoczyła? Kierowca jest przekonany, że w momencie zderzenia z jego hummerem dziewczyna jeszcze żyła, ale jak to możliwe jeśli wcześniej ktoś pchnął ją siedemnaście razy nożem, poprawił tępym narzędziem uderzając w głowę, a na koniec oblał jej pół twarzy żrącym kwasem?
Dziewczyna bez tożsamości zostaje nazwana Jane Zombie Doe. Śledczy Kovak i Liska będą musieli odkryć ,po pierwsze kim jest ta nieszczęsna istota, po drugie, kto jej to zrobił.
Kandydatów na morderce nie brakuje, ponadto zrządzeniem losu w tym właśnie okręgu zwykł wyrzucać swoje 'zabawki’ seryjny morderca zwany Doc Holiday, bo zawszę święci dzień święty – na swój własny sposób…
To moje pierwsze spotkanie z twórczością Tami Hoag. Oładka książki krzyczy, że pisarka jest autorką bestsellerów, a z not na jej temat można dowiedzieć się, że „Dziewczyna #9” jest czwartym tomem cyku przygód pary policjantów z Minnesoty, o nazwiskach Kovak i Liska
Z miejsca polubiłam bohaterów książki. Autorka wkłada w ich usta niebanalne riposty i celne acz cyniczne uwagi, czyniąc z nich niezwykle żwawy duet, którego znajomość nie kończy się w łóżku (!) Jak ja jestem jej za to wdzięczna, to nie macie pojęcia. Każdy, ale to każdusieński kryminał/thriller z jakimi mam do czynienia miesza w sprawę kryminalną romantyczną sraczkę, nie może być inaczej, jakaś policjantka/ prawniczka/dziennikarka, czy inna bohaterka tudzież bohater pierwszo w ostateczności drugoplanowy musi zapałać gorącym uczuciem do innego policjanta/ lekarza/ ofiary/brata ofiary/ojca ofiary/ex męża ofiary czy kogo tam mamy na stanie. Nie wiem skąd pomysł, że takie bzdury uatrakcyjnią fabułę? Jeśli sięgam po krwisty stek to znaczy, że potrzeba mi krwi i mięcha, a nie sałatki owocowej, czy to nie oczywiste? Czemu więc autorzy to robią? Koniec dygresji.
Kovak i Liska, starają się odkryć tożsamość Zombi Doe. Sprawę utrudnia fakt, że nikt nie zgłosił zaginięcia osoby pasującej do tego, co zostało z ofiary.
Tymczasem, gdzieś w okolicy, seryjny morderca – oczywiście portretowany jako seksualny sadysta podniecony władzą i zadawaniem bólu – przyczaja się obserwując poczynania policjantów.
Ważne powieściowe wątki rozgrywają się w świecie nastolatków. Ostatecznie Zombie nie miała więcej jak osiemnaście lat. Sprawa okazuje łączyć się ze starszym z synów komisarz Liski. Kyle, grzeczny chłopiec mógł znać ofiarę, mógł znać jej oprawców, mógł widzieć ją jako ostatni zanim spotkało ja to, co ją spotkało.
Śledztwo nie jest proste. Gówniarzeria z prywatnej szkoły jest oporna, a obraz ich świata ukazuje podwójną moralność, konformizm i kompletny brak empatii. W tym świecie tkwiła Zombie Doe i nadal tkwi Kyle. Ale czy problemy w szkole mogą mieć związek ze zbrodnią takiego kalibru?
No, raczej nie, zważywszy na to jak wiele tropów prowadzi do Doc Holiday, który zniecierpliwiony zbyt małym zainteresowaniem postanawia o sobie przypomnieć.
„Dziewczyna #9” ma ponad czterysta storn. Jest to jednak czterysta stron, z których żadna nie jest zbędnym balastem. Doświadczona autorka wie jak sprzedać swoją historie, wie jak ważne są wiarygodne portrety psychologiczne bohaterów, wie jak ożywiać akcje by napięcie nie spadało, a czytelnik tkwił przed książką do późnych godzin nocnych. Wie też jak rozrzucać tropy by nawet najbardziej podejrzliwy człek nie zdemaskował całej intrygi przed punktem kulminacyjnym. Ponad to ma świetny, lekki styl, widać że książka nie powstawała w bólach, ale pisała się jakby sama. Nie wymuszona i nie skrępowana jakimiś sztucznymi standardami. Bardzo dobra rzecz.
Moja ocena: 8+/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu Mira:
Dodaj komentarz