Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz
– Mary Shelley
O okolicznościach powstania powieści „Frankenstein” krążą legendy. Jedna z nich mówiła, iż młoda autorka napisała swoją ją w trakcie kilkudniowej balangi zaprawianej opium w posiadłości Lorda Byrona. Inna wersja tej historii mówi o tym, że owszem, Mary i jej luby bawili nad jeziorem genewskim i tam właśnie zrodził się koncept powieści, jednak jej napisanie zajęło autorce dwa lata.
Jeśli jesteśmy przy legendach to w historii stworzenia książki nasi rodacy mają swój skromny udział: W XVII wieku w pewnej miejscowości, obecnie znajdującej się na terenie polski, grupa grabarzy dopuściła się zbezczeszczenia zwłok za co wszyscy zostali skazani na okrutną śmierć. Chodzą słuchy, że właśnie ta słynna afera zainspirowała Mary. Dlaczego? Miejscowość, o której mowa, obecnie zwana Ząbkowicami Śląskimi, wówczas nosiła nazwę Frankenstein.
Autorka „Frankensteina” była niepokorną osóbką. Pochodziła z inteligenckiej rodziny, jej matka była słynną feministką, zaś sama Mary po raz pierwszy zasłynęła w kręgach towarzysko – artystycznych w momencie, gdy w wieku siedemnastu lat zwiła z domu z żonatym i dzieciatym poetą, w dodatku przyjacielem ojca. Czekając na rychły zgon opuszczonej małżonki zakochana para przebywała min. w Szwajcarii, gdzie Mary nawiązała znajomość z Byronem.
Sama historia „Frankensteina” zapisała się w kulturze przede wszystkim jako powieść grozy, z czasem okrzyknięta pierwszą powieścią Sci- fi. Nikt w zasadzie nie zwracał uwagi, że reprezentuje nurt romantyczny, a tym bardziej, że jest szalenie mądrym utworem o zatrważająco smutnym przesłaniu. Winą za to można obarczyć liczne adaptacje i 'przeróbki’ powieści, które całkowicie pomijają warstwę filozoficzną, egzystencjalną, skupiając się na taniej grotesce. Często dochodzi do przeinaczeń i w świadomości wielu osób tytułowy Frankenstein o właśnie TEN potwór, nie zaś ambitny naukowiec, który stworzył bezimiennego samotnego stwora, którego porzucił rozczarowany swym dziełem. W zasadzie istnieje tylko jedna, na milion, adaptacja tej powieści trzymająca się historii. Mam tu na myśli ekranizację z 1994 roku z Robertem de Niro w roli potwora.
Książka nosi podtytuł „Współczesny Prometeusz”. O tym także wie niewiele osób, mimo iż odwołanie do mitologicznego boga, który stworzył człowieka jest bardzo czytelne jeśli już zapoznamy się z oryginalną wersją „Frankensteina”.
Podobnie można odnieść to do chrześcijańskiej wizji stworzenia. Bo co takiego zrobił nasz Wiktor Frankenstein? Stworzył człowieka. Stworzył go z niedoskonałych części, zwłok różnych przestępców, tchnął w niego życie licząc iż dzieło jego będzie doskonałe. Naiwny był, bo jak to możliwe by z niedoskonałych części powstała doskonała całość?
Podobnie jak biblijny bóg wygnał go ze swego łona rozczarowany tym, iż nie jest taki jak sobie wyobrażał. W przeciwieństwie do pierwszego mężczyzny w religii katolickiej wygnaniec Mary Shelley był całkiem sam, nie miał swojej Ewy, więc domagał się zadośćuczynienia od stwórcy i naprawienia tego błędu. Wiktor okazał się jednak wyjątkowo okrutnym bogiem. Jego pogarda dla potwora jest absolutna i tylko przez moment widać w nim oznaki współczucia wobec swego 'dziecka’.
„Frankenstein” to książka o samotności. Mary oddała bezmiar opuszczenia jakiego może doznać człowiek posługując się elementami grozy i sci fi, wszystko po to by oddać ludzkie kalectwo w całej mierze.
Zafascynowana odkryciami naukowymi być może jakimś szóstym zmysłem wyczuła, że postęp medycyny, rozwój cywilizacji, udoskonalanie świata skutkować będzie tym, iż na świecie zapanuje jeszcze większy podział, a takich samotnych wadliwych istot będzie coraz więcej. A może wcale nie patrzyła w przyszłość, lecz opisała tylko to co widziała obok siebie?
Jedno jest pewne, w XVIII wieku Mary wyprzedziła swoją epokę, szkoda tylko że współcześni słuchacze jej historii najczęściej widzą tylko to co widział tytułowy bohater- groteskowego potwora.
Moja ocena:9/10
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Klasyka Horroru
Dodaj komentarz