Żyć znaczy umrzeć – Joel McIver
Na początku listopada na naszym rodzimym rynku wydawniczym pojawiło się coś, czego do tej pory nie było: Biografia pierwszego basisty Metallicy. Każdy fan mocniejszego brzmienia (a liczę, że właśnie takich osób wśród fanów horrorów nie zabraknie) chociażby pokątnie słyszał o Cliffie Burtonie.
Cliff przyszedł na świat w ’62 roku. Został z nami niestety tylko przez 24 lata. W ’86 zginął w wypadku, w czasie trasy zespołu po Europie.
Czego dokonał w swoim krótkim życiu? Przede wszystkim przysłużył się temu, że kapela taka jak Metallica odniosła światowy sukces. Wreszcie ich zauważono. Nadał kształt brzmieniu zespołu, a premiera albumu „Kill’em all” jest uznawana za moment narodzin trash metalu.
Dzięki lekturze McIvera poznajemy biografię młodego muzyka ze szczególnym uwzględnieniem lat jego estradowej działalności.
Osobiście zanim przeczytałam „Żyć znaczy umrzeć” obejrzałam z tuzin dokumentów o Metallice i Cliffie, więc lektura była dla mnie uzupełnieniem tego, co już wiedziałam i poniekąd powtórką z rozrywki. Nie rozczarowałam się jednak, bo autor, który słynie z biograficznych przepraw przez działalność wielu zespołów metalowych, nie pominął najważniejszych faktów, dorzucił wiele smaczków.
Czego dowie się ktoś, kto z historią Cliffa nie miał do czynienia? Pozna początki jego fascynacji muzyką i grą na basie, do czego przysłużył się jego starszy, świętej pamięci brat. Po jego śmierci Cliff postanowił, że zostanie najlepszym basista na świecie. Ćwiczył niekiedy po dziewięć godzin dziennie. Poznawał teorię muzyki.
Spojrzawszy na niego, pośród reszty członków zespołu, spokojnie można stwierdzić, że był najbardziej profesjonalny, ambitny i zdeterminowany.
Z wypowiedzi innych muzyków z zespołu,których 'przesłuchał’ autor, a także przedstawicieli innych kapel wyłania się obraz niemal kryształowy. Kłóci się to niejako z tym, co wcześniej miałam okazję dowiedzieć się na temat Burtona. Chociażby to, że ćpał i pił równo z resztą ekipy. McIrving skłania się raczej do robienia z niego najmniej pochłoniętego używkami członka Metallicy. Drugą rzeczą jest stosunek kolegów do jego postawy. Wcześniej słyszałam, że Cliff nie był żadną duszą towarzystwa, często był uważany za przeintelektualizowanego i zarozumiałego gościa. Gdzie leży prawda? Pewnie po środku. Nie będę się o to czepiać, w końcu o zmarłych mówi się dobrze, albo wcale;)
Autor skupia się na tym jak Cliff wpłynął na Metallice, ale poznajemy też go jako szarego człowieka. Faceta, który lubił sobie obejrzeć „Noc żywych trupów” i poczytać Lovectafta. Który nigdy nie zapalił ani jednego papierosa.
Jest to zdecydowanie lektura dla fanów zespołu Metallica, fanów mocnych brzmień. Raperzy i 'technomłoty’ nie mają tu czego szukać;)
Moja ocena:8/10
Za książkę dziękuję wydawnictwu SQN
Dodaj komentarz