Ludzka przystań –
Pewnego mroźnego, słonecznego poranka skończyło się życie Andresa. Jego córeczka, Maja zniknęła podczas rodzinnego spaceru do latarni w zatoce u podnóża wyspy Damaro. Dziecko rozpływa się w powietrzu, w bieli i już nie wraca. Anders rozstaje się z żoną, popada w alkoholizm i gdy wydaje się, że już nigdy nie znajdzie odpowiedzi na dręczące go pytania powraca w rodzinne strony, na małą wyspę Damaro zanurzoną w zimnych wodach Bałtyku.
„Ludzka przystań” to moje odkrycie, bodaj największe od kilku czytelniczych lat. Jej autor znany jest przede wszystkim z powieści „Wpuść mnie”. Książka ma już swoje lata, toteż poszukiwacze nowości, mogli o niej nie słyszeć. Błąd.
„Ludzka przystań” to historia nasączona zimnym smutkiem, nostalgią zamkniętą w systemie ludycznych wierzeń i głęboko zakorzenionych lęków, które wyspiarze nauczyli się oswajać na sobie tylko znane sposoby. Pilnie strzeżone sekrety, zaklęty krąg wtajemniczonych, posępne oblicza, zimne spojrzenia, obojętność na nieuniknione i złość kipiąca gdzieś głęboko pod powierzchnią jak gejzer. Ta historia hipnotyzuje i unosi jak zimna fala, ma w sobie coś mesmerycznego, sprawiając, że świat przedstawiony wyspy Damaro wnika nam pod skórę i rozlewa się we wnętrzu. Mnogość wątków, ludzkich historii przybierających formułę mistycznych przypowieści splecionych ze sobą bez przypadkowości. Powroty do przeszłości i pozornie nieistotne wspomnienia mające ostatecznie siłę rażenia meteorytu.
Wszystko jest u takie jakie być powinno, opresyjność, groza, smutek… jest pięknie. Ino finał bym zmieniła, ale to nie znaczy, że był zły czy wadliwy, po prostu oczekiwałam nieco innej pointy. Bierzcie i czytajcie ją wszyscy.
Moja ocena: 9/10