Hannibal (2001)
Od czasu słynnej sprawy Buffalo Billa, której rozwiązaniu towarzyszyła spektakularna ucieczka Hannibala Lectera minęło już 10 lat. Clarice Starling rozsławiona dzięki niebagatelnemu wkładowi w schwytanie Billa, przez długi czas osiągała same sukcesy. Obecnie Starling została obciążona odpowiedzialnością za nieudaną akcję FBI i zawieszona w czynnościach. Owieczki gdzieś w głębi duszy Starling znowu zaczynają rozpaczliwie beczeć, a pewna siebie agentka traci grunt pod nogami. Tym czasem Hannibal wesoło swawoli we Florencji, jego obecna egzystencja w niczym nie przypomina losu zaszczutego zbiega z top listy najbardziej poszukiwanych przestępców. Stara się o posadę kustosza muzeum, wysyła listy do Starling.
Hannibal ma jednak wielu wrogów, wśród nich jest jego eks pacjent milioner Mason Verger. Historia ich relacji jest niezwykle interesująca i bardzo brutalna. Verger nienawidzi doktora i postanawia się na nim zemścić. Wyznacza nagrodę dla tego, kto pomoże mu odprawić krwawa zemstę na Lecterze. Wyścig po głowę Lectera właśnie się rozpoczął.
Wiele lat fani doktora Lectera musieli czekać na kontynuację jego przygód. Nie wiem, na ile kolejna powieść Harrisa była efektem chęci kontynuowania tej historii, a na ile jest wynikiem intratnych ofert składanych pisarzowi. Nie będę się tu rozwodzić nad treścią książki, bo tu o filmie ma być.
A film Ridleya Scotta jest nieporównywalnie bardziej brutalny niż obraz Demme. W projekcie zobaczymy trochę starych, znanych z „Milczenia owiec” twarzy. Zabrakło jednak Jodie Foster, która uznała, że nie chce grać drugich skrzypiec w filmie, zastąpiła ją Julianne Moore, którą bardzo, bardzo lubię.
Na szczęście doktor Lecter to nadal Anthony Hopkins, który też troszkę kręcił noskiem na dalszą współpracę, a twórcy byli na tyle zdeterminowani, że już zaczęli się rozglądać za nowym Lecterem, gdy ten w kocu się zdecydował. I chwała mu za to, bez niego historia kanibala nie miała by racji bytu.
Trochę mniej intryg natury psychologicznej i tego typu rozgrywek widzimy w „Hannibalu” w porównaniu z „Milczeniem” owiec”. Pd tym względem film jest zdecydowanie bardziej płaski. Ale powiedzmy sobie szczerze, jak na kontynuację, podejrzewam dość wymuszoną, jest naprawdę dobrze. Rozwijamy trochę swoje pojęcie o Lekterze:
„Czemu Lecter zjada swoje ofiary? W ten sposób okazuje pogardę, ludziom, którzy doprowadzają go do rozpaczy”
Starling nie jest już równorzędnym partnerem, bliżej jej do rekwizytu. Hannibal króluje niepodzielnie.
Mamy w tym obrazie kilka naprawdę wartych uwagi wątków, jak chociażby historia Vergera, czy policjanta z Florencji, który z marnym skutkiem próbował schwytać kanibala. Mamy kilka mocnych i brutalnych scen, jak nieudana próba „przekonania” tresowanych ludożerczych świnek, że Lecter będzie wymarzonym posiłkiem, czy sceny z konsumpcją mózgu.
Realizacja od strony technicznej dorównuje „Milczeniu owiec”. Tym razem za muzykę odpowiadał Hans Zimmer, który w niczym nie ustępuje Shore’owie. Za zdjęcia odpowiada John Mathieson, który maczał place w niejednej wielkiej produkcji. Niestety, cały obraz także zdjęcia są zdecydowane mniej klimatyczne niż to było w „Milczeniu…”
Moja ocena:
Straszność:8
Fabuła:7
Klimat:6
Zaskoczenie:7
Zdjęcia:7
Zabawa:7
Oryginalność:6
To coś:7
Aktorstwo:10
Dialogi:7
72/100