MaXXXine (2024)
Rok 1985 w Los Angeles. Mieszkańcy drżą przed Nocnym Przeładowcą i szatanem zaklętym w filmach porno i muzyce rockowej. Od chwili opuszczenia farmy w Teksasie, jedyna ocalała z krwawej masakry na filmowym planie Maxine zrobiła niebywałą karierę w filmach dla dorosłych. Mając już swoje trzydzieści trzy lata postanawia, że to jej ostatnia szansa na zostanie prawdziwą gwiazdą dużego ekranu, kimś prawdziwie podziwianym i kochanym, a nie masturbacyjnym rekwizytem kina nocnego. Dziewczynie udaje się wygrać casting do roli w sequelu slashera „Purytanka”, który ma trafić na srebrny ekran. Sława wydaje się być na wyciągniecie ręki, ale sprawy się komplikują. Prywatny detektyw działający na zlecenie tajemniczego zwierzchnika znajduje Maxine i zaczyna ją szantażować ujawnieniem jej udziału w tym, co przed laty wydarzyło się w Teksasie – chyba, że zgodzi się na spotkanie z jego wyjątkowo dobrze poinformowanym klientem. Dodatkowo w ślad za dziewczyną rusza para detektywów badających sprawy morderstw kilku koleżanek z branży Maxine.
Ti West i Mia Goth, dwa mroczne umysły stojące za pomysłem kontynuacji historii z horroru „X” z 2022 roku, najpierw zaprezentowali światu „Pearl” skupiającą się na młodości obłąkanej antagonistki z „X” – cóż to było za widowisko! – by teraz wrócić do pozostawionej na bezdrożach Teksasu Maxine Miller – obecnie znanej jako MaXXXine Minx.
Ti West odpowiadający za scenariusz i reżyserię bierze na tapet Hollywood lat ’80. Złotą erę VHS, okres szczytowej popularności porno, która to popularność zaczyna budzić społeczne niepokoje i oczywiście czas zbrodniczej aktywności Ricardo Ramireza, który wypruwa ludziom flaki w rytm AC/DC i wszędzie rysuje pentagramy. Bardzo niegrzeczny chłopczyk. W filmie znajdziemy wiele odwołań do tychże zjawisk, pojawią się nawet migawki z oświadczenia wygłaszanego przez członka zespołu Twisted Sister, który zasłynął swoją obroną muzyki rockowej i metalowej, którą posądzano o inspirowanie takich wykolejeńców jak Ramirez.
Przez ten świat, z jednej strony porażony blaskiem jupiterów, z drugiej unurzany w ekskrementach, pewnym krokiem kroczy Maxine, która tak jak nauczał ją tata, nie zamierza żyć życiem na jakie nie zasługuje. Myślę, że tatuś którego głos poznamy na migawce nagrania z dziecięcymi popisami tanecznymi małej Max miał na myśli jednak nieco inną ścieżkę sławy niż gra w filmach porno i horrorach – będziesz gwiazdą kościoła – cóż, dziewczyna ma większe aspiracje;) Maxine pokazuje, że jest bardzo rezolutną i zaradną dziewczyną. Nie boi się nożowników z ciemnej bramy, ba, to oni powinni się jej bać, ani szantażującego ją detektywa. Wszytko to jedynie kamyk w bucie – na chwilę może stracić równowagę, ale i tak hardo trzyma pion. Jej postać jest brawurowa i świetnie zagrana, ale jeśli mam być brutalnie szczera to do Pearl nie ma podjazdu.
Scenariusz uszyty jest tak by ukazać jak największy fragment świata przedstawionego Los Angeles lat ’80, ze szczególnym uwzględnieniem perspektywy aspirującej aktorki. Liczne odwołania do klasyki kina, rzucanie nazwiskami gwiazd, rekwizyty i scenografie (dom Batesa chociażby) to wszystko świetnie oddaje atmosferę i jest jakością samą w sobie, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że narracji towarzyszy niezdrowa nerwowość i poszczególne punkty fabuły nieco się rozjeżdżają. Dość, że film powstał bardzo szybko, dość, że z „Pearl” ciężko konkurować. W moim osobistym rankingu uniwersum, „MaXXXine” zajmie trzecie, ostatnie miejsce, ale to bardziej kwestia moich oczekiwań, niż obietnic twórcy.
Moja ocena:
Straszność: 1
Fabuła:7
Klimat:8
Napięcie:6
Zabawa:7
Zaskoczenie:6
Walory techniczne:8
Aktorstwo:8
Oryginalność:7
To coś:7
65/100
W skali brutalności: 2/10
Dodaj komentarz