The Wolf man/ Wilkołak (1941)
Było o klasycznym wampirze, czyli o „Draculi”, teraz będzie o klasycznym wilkołaku. Nie wiem jak przed produkcją Georga Waggnera miała się sprawa z filmowymi wilkołakami- czy jacyś byli czy nie, bo szerze powiedziawszy wolę inne stwory, wilkołaki jakoś nigdy mnie nie interesowały.
Podobnie jak w przypadku wampirów, wilkołaki stały się ważkim tematem dla twórców horrorów i obecnie możemy obejrzeć przynajmniej tuzin w miarę przyzwoitych produkcji poruszających motyw tej… przypadłości.
Lykanie pojawiają się w w legenda słowiańskich germańskich, a także, o czym osobiście wcześniej nie wiedziałam w mitologii greckiej- no czego ci Grecy nie wymyślili – Sama nazwa Lykan wzięła się od imienia króla Arkadii Likaona, który próbując częstować bogów ludzkim mięsem ściągnął na siebie gniew Zeusa i tym samym stał się pierwszym człowiekiem wilkiem.
W roku 1941 wspomniany wcześniej reżyser dzięki bajońskim sumom jakie na film wyłożyło studio Universal nakręcił do tej pory najsłynniejszy film o wilkołaku.
Larry Talbot po latach nauki powraca do rodzinnego miasta. Larry jest człowiekiem nauki, jego ojciec jest lekarzem mimo to, ten światły umysł daje się ponieść wierze w legendę o człowieku wilku grasującym w okolicy. Pech chce, że pewnego dnia w czasie romantycznego spaceru po osnutym mgłą studiu Universalu- sorry, mam na myśli las;)- wraz z potencjalną ukochaną Gwen, Larry spotyka się z owym wilkołakiem oko w oko. Broniąc przyjaciółki oblubienicy, która gdzieś się zapędziła, przed krwiożerczym stworem zostaje ugryziony. Jak mówi legenda- ten kto przeżyje ugryzienie wilkołaka sam się nim staje…
Bardzo się zdziwiłam, że film ten tak bardzo przypadł mi do gustu. Jak wspomniałam, wilczki to nie moja bajka, jednak historia opowiedziana przez twórców filmu bardzo mnie wciągnęła.
Sukcesowi filmu na pewno przysłużył się doskonale przemyślany scenariusz, który zostawia widzowi przestrzeń wyboru własnej interpretacji przedstawionych zdarzeń aż do finałowego momentu, w którym to wszystko staje się jasne.
Legendzie o lykanizmie towarzyszy jeszcze bardziej naukowe założenie mówiące o chorobie, odmianie schizofrenii, która to sprawia, że człowiek doznaje czegoś w rodzaju rozdwojenia jaźni- za dnia normalny członek społeczeństwa w nocy dzika bestia, mowa tu o Likantroppii. Ojciec nieszczęsnego Larrego do końca trwa w przekonaniu, że właśnie to zaburzenie trawi jego syna.
Cały film tak jak wspomniałam kręcony był we wspaniałym studiu, ale nie powiem żeby z tego powodu zdjęcia plenerowe wypadały jakoś bardziej sztucznie niż było to w przypadku np. „Ptaków”.
Film oglądałam w czarno-bieli, wiec nie wiem, czy w wersji pokolorowanej- jeśli takowa istnieje nie wylazły by na jaw bijące o oczach mankamenty. Mnie osobiście podobał się las, po którym grasowały wilczki. Może trochę za bardzo oszczędzili na drzewach, ale za to mgły nie żałowali:) Dało to fajny nastrojowy efekt.
Aktorsko nie ma się do kogo przyczepić. Cała plejada gwiazd Hollywoodu zjechała się by zagrać w tym filmie i zagrali dobrze, a nawet bardzo dobrze. Miłą niespodzianką był pan Dracula czyli Bela Lugosi, tu wcielający się w jednego z wilkołaków. Fajnie było go spotkać:)
W ramach ciekawostki mogę powiedzieć, że fragment z tego filmu, dokładnie ten, w którym Larry Gwen i jej przyjaciółka pojawiają się u cygana żeby sobie powróżyć pojawia się w „Domu 1000 trupów”, pamiętam, że oglądając ten film zastanawiałam się z jakiej produkcji pochodzi ten fragment:)
Moja ocena:
Straszność:8
Fabuła:8
Klimat:10
Zdjęcia:8
Aktorstwo:9
Zabawa:8
Oryginalność:7
To coś:8
Dialogi:7
Zaskoczenie:5
78/100